Gdy na języku polskim pada hasło „dziś czytamy wiersz”, grupa przeważnie dzieli się na dwa obozy. Obóz pierwszy reaguje zachwytem i roztacza wizję metafizycznych uniesień. Obóz drugi dłonią podpiera żuchwę, myśląc z obojętnością (lub wrogością), że oto nadeszła godzina patrzenia na natchnione miny tych dziwaków z obozu pierwszego i słuchania, jak w związku z rzeczonym wierszem produkują oni absurdalne ciągi skojarzeń.
Poezja jest arcyważnym składnikiem kulturowego dziedzictwa – co do tego nie mamy wątpliwości. Jej niedosłowny i metaforyczny język otwiera głowę i serce. Poezja ma siłę, by budzić sumienia, podtrzymywać ducha, napominać i przypominać o tym, co istotne, choć niechciane. Pozwala doznać katharsis i przejść przez bolesne doświadczenia – nie bez przyczyny czasy zbiorowych traum (zaborów, wojen) zrodziły tak wielu poetów. Poezja, niczym najlepsze ćwiczenia z „mindfulness”, potrafi rozpędzonego człowieka zatrzymać „tu i teraz”. A ta najlepsza, arcydzielna poezja potrafi przekroczyć ofertę „mindfulness” i pokazać, że istnieje coś więcej niż nasze liche i rozbiegane „tu i teraz”. Potrafi wydźwignąć ducha, unieść go wzwyż: tam, gdzie sam z siebie wydźwignąć by się nie zdołał. Generalnie – jest pięknie. A w szkole na zajęciach z poezją… bywa pięknie, owszem. Bywa też kłopotliwie, nudno, odstręczająco.
