W miarę jak dziecko rośnie, przychodzi zazwyczaj czas na przedszkole i szkołę. Dochodzi nowe zadanie: trzeba zmierzyć się z reakcjami otoczenia, a szczególnie nowych osób, które mają się dzieckiem zajmować. Wchodzi ono przecież w tryby systemu edukacji, który ogarniając setki tysięcy dzieci, niekoniecznie dobrze radzi sobie z jednostkami mniej przystosowanymi i wymagającymi szczególnej opieki.
W takiej sytuacji edukacja domowa staje się rozwiązaniem, które może wybrać rodzic, szukając dla swojego autystycznego dziecka właściwej ścieżki w realiach polskiego systemu szkolnictwa. Czy jest to droga, którą warto rozważyć?
Historia Miłosza – diagnoza
Późne lata dziewięćdziesiąte. Na świat przychodzi całkiem miły Miłek. Miły, ale inny.
Historia rozpoznawania jego inności zaczęła się dziwnie: z jednej strony od niepokoju, a z drugiej strony – dumy. Niepokój – bo Miłosz we wczesnym dzieciństwie był bardzo małomówny, już gdy miał dwa latka wydawało się, że zaczyna się cofać w rozwoju, w wieku czterech lat nie potrafił zadać prostego pytania. Duma – bo bardzo szybko rodzice, Iwona i Grzegorz, odkryli jego zamiłowanie do porządku – wszystko dookoła musiało być ułożone w stałych miejscach, poza tym Miłek uwielbiał układać zabawki w rzędy i segregować je według wielkości, wspaniale też układał puzzle, potrafił długo zajmować się sam sobą. Zachowania, które dziś byłyby szybko zidentyfikowane i wystarczające, by zacząć diagnostykę w kierunku autyzmu, wtedy zostały zlekceważone. Panie w przedszkolu chwaliły, lekarze uspokajali: wyrośnie, rozwinie się, trzeba tylko dać mu czas.
Jednak zachowanie dziecka stawało się coraz bardziej nietypowe, Miłek wycofywał się z jakichkolwiek interakcji z otoczeniem, doszło do tego, że łapał kontakt tylko z mamą. Gdy miał 6 lat, nie mówił właściwie wcale, porozumiewał się rzadko, pokazując palcem i wydając nieartykułowane dźwięki. Rodzice byli zrozpaczeni, szukali pomocy, a przede wszystkim rzetelnej diagnozy.
Szkoła, do której zapisany był Miłosz, organizowała czasem różne warsztaty dla uczniów, a Iwona i Grześ ze zdumieniem obserwowali syna, który spędza czas, śmieje się i żartuje z rówieśnikami. Gdy odeszło napięcie związane z codziennością szkolną, poradzenie sobie w kontaktach z innymi stało się dla niego dużo prostsze.