.jpg)
Na początku przemówił Bolesław Prus i jeszcze do niego wrócimy. Najpierw jednak wybierzcie się wraz ze mną do klasztoru na Jasnej Górze. Byłam dzieckiem, które znało dobrze historię obrazu Czarnej Madonny i jej słynnych blizn. Jechałam podekscytowana, że nareszcie zobaczę go po raz pierwszy. Nikt jednak nie przygotował mnie na to, co zobaczyłam na miejscu i bynajmniej nie chodzi mi o najsłynniejszą polską ikonę, lecz o wota. Przestrzenie, od podłóg po sufity, wypełnione darami w intencji błagalnej lub dziękczynnej, które w klasztorze zostawiali wierni. Różańce, krzyże, medaliki, laski i kule ozdrowieńców wypełniały całe ściany. Dla mnie, jako dziecka, było to swoistym szokiem. Tyle historii, tyle dramatów, tyle próśb i cudów. Do dziś wzruszam się na to wspomnienie.
Najpierw widzimy strzeliste świerki przy skałach i wyłaniający się z mgły gotycki kościół przypominający zjawę. Dopiero po chwili możemy dostrzec Chrystusa na krzyżu i maleńką postać u Jego stóp. Historia układa się w całość, gdy spojrzymy na porzucone na pierwszym planie kule należące do wędrowca. Ten obraz jest drugą częścią opowieści, którą Friedrich snuje w dziele o tym samym tytule, a będącym obecnie w zbiorach Państwowego Muzeum w Schwerin w Niemczech.
Człowiek gorliwie dziękuje Bogu za ozdrowienie. Nadzieja i wiara wydały owoce.
Obrazy niemieckiego malarza były jakby listami do Boga i chociaż nie znajdziemy w nich harmidru i przepychu Boscha czy Bruegla, to jednak możemy z nich wyczytać fakty dokumentujące losy ich autora, bowiem życie Caspara Davida Friedricha nie należało do najłatwiejszych.