Kino od dzieciństwa istniało w mojej rzeczywistości. Pamiętam, jak stałem w kolejkach po bilety do kina Wisła na długometrażowego Bolka i Lolka , W pustyni i w puszczy , Potop. Wspominam projekcje Żądła w nieistniejącym już kinie Zdrowie (w budynku Ministerstwa Zdrowia), wizyty w kinie Kultura na filmach Kieślowskiego, wagary w kinie Iluzjon. Później czasy warszawskich Konfrontacji filmowych. Wyprowadzając się w Beskidy, po 33 latach mieszkania w mieście, nie myślałem, że przygoda z kinem zacznie się od nowa i to w tak niezwykle intensywny sposób.
Wraz z żoną i dziećmi zamieszkaliśmy w Koszarawie Bystrej, pięknym przysiółku w jednej z najpiękniejszych dolin Beskidu Żywieckiego. Naszym domem stał się budynek szkoły, którą prowadziliśmy. Placówkę utrzymywaliśmy dzięki gościom odpoczywającym w wyremontowanych przez nas pokojach na piętrze. Tu dochodzimy do kluczowego momentu tej części opowieści: do gości i przypadku. Jest taka teoria mówiąca o tym, że życie na Ziemi powstało dzięki uderzającym w nią meteorytom, odłamkom skał przynoszącym ze sobą bogactwo minerałów, związków chemicznych nieistniejących wcześniej na naszej planecie. Podobnie było z odwiedzającymi nas gośćmi, którzy przyjeżdżając do Koszarawy Bystrej, przywozili ze sobą opowieści o swojej pracy, podróżach, życiu. Dostarczali nam okruchy świata i doświadczenia, których wcześniej nie było w naszej dolinie.
Odwiedzali i opowiadali o swoim życiu nam oraz naszym uczniom. Trafiali się ludzie biznesu, projektanci maszyn drukarskich, kapitanowie statków oceanicznych, autorzy powieści historycznych, biolodzy ratujący Puszczę Kampinoską, chemicy, doradcy finansowi, architekci i wielu, wielu innych. Część z naszych gości organizowała warsztaty lub zajęcia dla naszych szkolnych dzieci, część wiązała się z nami trwale przy wspólnie wymyślanych i prowadzonych projektach. Śladem obecności w naszych szkołach jest Szkoła Patrzenia, współpraca z edukacją domową, rekolekcje filmowe i to, co stanowi clou naszej opowieści: Kino w Koszarawie Bystrej.
Pewnego dnia w naszym szkolnym mieszkanku zagościła licealna przyjaciółka mojej żony, Ewa z mężem Rafałem. Oczywiście: miły wieczór, rozmowy, wspomnienia. Efektem tej odnowionej znajomości okazał się przyjazd do naszego domu teścia Ewy, pana Leszka Rybarczyka. Cudowny, ciepły, pełen humoru człowiek, urodzony gawędziarz. Znał świat kina także poprzez zaplecze, zajmował się między innymi montażem, udźwiękowieniem filmów. Wśród przyjaciół miał wielu reżyserów, producentów, dystrybutorów, współpracował chociażby z Solopanem i Gutek Film. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale oczywiście skończyło się na jego pracy. Tak doszliśmy do wątku małych kin. Martwiliśmy się, że upadają, jest ich coraz mniej, a przecież były takie klimatyczne i tak niezwykle przeżywało się tam projekcje, pojawiała się tam wyjątkowa publiczność. Okazało się, że w wyniku likwidacji pozostaje sporo starego sprzętu, między innymi projektorów. Takich dużych starych maszyn, jakie jeszcze pamiętałem z Muzeum Techniki w Pałacu Kultury w Warszawie. Wtedy pojawiła się myśl, pomysł: a może kino w Koszarawie Bystrej?
Jeszcze tego samego wieczora zeszliśmy do naszej salki gimnastycznej o powierzchni niecałych 50 metrów kwadratowych i zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie by umieścić ekran. To akurat było proste. Ale projektory? Z tym trudniej... Przecież za salą jest magazynek na sprzęt sportowy, można wykuć poziome otwory na projektory. Na dwa? Zdziwienie. Wtedy dowiedziałem się, że szpule trzeba zmieniać, każda jest na około 20 minut, dlatego muszą być dwa projektory. Wow, stale się uczymy. Podsumujmy: musimy wykuć dwa poziome otwory i wstawić tam szyby ze specjalnego szkła, zbudować podesty na projektory, przygotować specjalną szafkę z rozdzielnią na obsługę projektorów, maszyny do przewijania szpul i wentylatora, pomalować ścianę ekranową specjalną białą farbą, zorganizować zaciemnienie na wielkie okna naszej sali, zainstalować zasłonę na nowy ekran i siedzenia dla widzów.
Niby rzeczy niedużo, ale jak to zrobić, skoro ledwo utrzymujemy szkołę i siebie. Jest rok 2002, nadchodzi zima, potrzebny opał, ale od czego dobrzy ludzie. Nasz kochany pan Rybarczyk organizuje projektory, transport i ekipę fachowców do montażu oraz synchronizacji projektorów, oczywiście bezkosztowo. Wspólnie znajdujemy wsparcie na montaż ruchomego zaciemnienia. Razem z naszym panem Czesiem, palaczem i konserwatorem, z pomocą rodziców szkolnych zajmujemy się podestami, otworami w ścianach, malowaniem ekranu i kotarą. Na razie za siedzenia będą nam służyły krzesełka pożyczane z sąsiedniej sali lekcyjnej.
Pstryk, poszło! Charakterystycznych kilka czarnych klatek ze złotawymi, cienkimi kółeczkami pojawia się na ułamek sekundy i akcja toczy się dalej. Teraz należy zdjąć pierwszą szpulę, przewinąć ją i odłożyć do właściwego pudła. Następnie trzecią musimy precyzyjnie nałożyć na czekający w gotowości projektor. Każda z nich ważyła około trzech kilogramów. Cały czas trzeba kontrolować, jak przewija się pierwsza. Wszystko dookoła dźwięczy, brzęczy, dzwoni. Jest bardzo gorąco od rozgrzanych lamp i projektorów, jest cudnie.
Jednym z ważnych elementów przygotowań było wyszkolenie operatorów. Po krótkich poszukiwaniach znalazło się trzech chętnych. Pierwszym był wspomniany już pan Czesio, dusza szkoły, zawsze uśmiechnięty, spec od potężnych szkolnych pieców na koks, miejscowa złota rączka, właściciel małego gospodarstwa, konia, krów i kilku świnek. Drugim był Paweł. Spokojny, ciepły, pogodny, nigdy nieodmawiający pomocy. Na co dzień wspierał swoich rodziców w pracy w tutejszej piekarni, zajmował się wypiekiem chleba, a także rozwożeniem pieczywa po okolicznych miejscowościach. Ja byłem tym trzecim. W czasie szkolenia poznaliśmy tajniki zakładania kliszy, dbania o to, aby taśma była założona właściwą stroną – pozwalającą na odsłuchanie dźwięku. Istotny był rodzaj nakładek wsuwanych w zależności od rodzaju filmu (na przykład panoramicznego), należało też pamiętać o nałożeniu właściwego obiektywu. Na koniec, ku naszej radości, kino otrzymało atest i mogliśmy zaczynać.