Parę dni temu zakończyłam warsztaty skrzypcowe, które prowadzę co roku pod Babią Górą. Jeden z uczestników obchodził właśnie urodziny. Podarowałam mu książkę, a wpisana do niej dedykacja wywołała refleksję nad młodzieńczymi wyborami i przemijaniem ich wartości. Słowa, które niegdyś u progu dorosłości otrzymałam – w dniu urodzin z życzeniami legendarnej kariery – były dla mnie „marchewką”, obietnicą nagrody za trudy codziennych zmagań z instrumentem. Lata obcowania z muzyką, praktyki koncertowej i pedagogicznej przyczyniły się do tego, że dziś tamta dedykacja wydaje mi się śmieszna, dziecinna i zupełnie nieadekwatna wobec wszystkich dobrodziejstw, które otrzymałam na mojej muzycznej drodze.
W dobie ogromnego zapotrzebowania na sukces, postrzegany jako ekonomiczny dobrobyt, płynący ze sławy bądź wykonywania prestiżowego zawodu, muzyka zdaje się mało atrakcyjna. Niejeden rodzic motywuje rezygnację dziecka z nauki muzyki kwestiami finansowymi. Co ono będzie potem robić? Ile zarobi? – pytają ci, którzy stojąc z boku, widzą jak niewspółmierny jest wieloletni wkład pracy do materialnego statusu. Perspektywy praktyki orkiestrowej czy pracy pedagogicznej są dla przeciętnego rodzica daleko mniej interesujące niż sława artystycznego celebryty. A solistą i światowej sławy wirtuozem zostaje przecież jeden na milion! Wielu zatem postrzega muzykę jako dość kosztowne hobby i pyta, czy nie lepiej czas i fundusze poświęcić na szlifowanie bardziej „opłacalnych” umiejętności? Czy znaczyłoby to, że nie warto „marnować” czasu na naukę muzyki? Czy walory obcowania z nią, choć ekonomicznie niepoliczalne, nie mogą być uznane za bogactwo dla umysłu, duszy i ciała?