Kategoria artykułów:

SPRAGNIENI NATURY

Jak uchronić nasze dzieci (i nas samych) przed zespołem deficytu natury?

Co kryje miejska przyroda?

To tajemnicze określenie – w oryginale Natur-deficit Disorder – pojawiło się na okładce książki Richarda Louva Ostatnie dziecko lasu prawie 15 lat temu. I choć wciąż nie jest uznawane za termin medyczny, poruszyło sporo środowisk i uwrażliwiło wiele osób na potrzeby dzieci. To, co Louv opisuje na czterystu stronach swojej książki, można streścić w jednym zdaniu: Dzieci do prawidłowego rozwoju potrzebują regularnego kontaktu z naturą.

Dzieci, które są pozbawione kontaktu z naturą, mają problemy z nadwagą, koncentracją, przyswajaniem wiedzy, integracją sensoryczną, nawiązywaniem relacji społecznych, nadpobudliwością psychoruchową.

Zespół deficytu natury

Ostatnie dziecko lasu to przegląd wyników badań prowadzonych na całym świecie. Badania te miały odmienne cele, obejmowały inne grupy, różniły się czasem trwania i zasięgiem. Ale to, co je łączyło, to dwa wnioski. Po pierwsze, dzieci, które są pozbawione kontaktu z naturą, mają problemy z nadwagą, koncentracją, przyswajaniem wiedzy, integracją sensoryczną, nawiązywaniem relacji społecznych, nadpobudliwością psychoruchową. Po drugie, dzieci, które codziennie spędzają czas na zewnątrz, w lesie, w sadzie, w ogrodzie, na łące czy w jakimkolwiek innym zielonym otoczeniu – mniej chorują, mają lepszą koordynację ruchową, zdolność koncentracji, lepiej się uczą i łatwiej nawiązują kontakty z rówieśnikami. Oczywiście na wyniki tych badań wpływa nie tylko kwestia kontaktu z naturą, lecz także tryb życia, czas spędzany przed komputerem czy na zajęciach dodatkowych, wyżywienie i stres. Dlatego trudno wydzielić jednostkę chorobową o nazwie „zespół deficytu natury”. A szkoda, bo może wówczas lekarze mogliby przepisywać recepty: 30 minut spaceru po lesie. Tak się zresztą dzieje w Japonii, gdzie popularne są tzw. kąpiele leśne, czyli Shinrin-yoku .

I co dalej?

Badania, dyskusje na temat przyczyn, szukanie kolejnych potwierdzeń, nagłaśnianie, uświadamianie – wszystko to dla Richarda Louva za mało. Potrzebne jest podjęcie konkretnych kroków, zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym. W swojej kolejnej książce Witamina N. Odkryj przyrodę na nowo podaje 500 pomysłów na aktywności, z których inspirację mogą czerpać rodzice i nauczyciele. W założonej przez siebie fundacji The Children & Nature Network zachęca rodziny do łączenia się w grupy, które wspólnie organizują regularne wycieczki do lasu. Dużą nadzieję pokłada w nauczycielach, którzy podejmują próby zamiany klasy szkolnej na „zielone klasy”, często przy początkowym oporze dyrekcji szkoły i rodziców.

Co więcej, amerykański dziennikarz podaje przykłady działań odgórnych, które powinny zostać podjęte: „W wariancie idealnym programy przyrodnicze w szkołach staną się czymś więcej niż tylko programem nauczania i wycieczkami w teren. Myślenie o przyrodzie zaczynałoby się na etapie wstępnego projektu architektonicznego nowej szkoły albo uzupełnienia starej szkoły o przestrzenie do gry i zabawy, które uwzględniałyby przyrodę jako centralną oś projektu”. Zachęca do tworzenia „ogrodów zabaw odkrywczych”, w których nie zabrakłoby elementu dzikości. Zamiast idealnych placów zabaw, zaprojektowanych przez dorosłych, proponuje, aby oddać dzieciom nieuporządkowaną przestrzeń porośniętą roślinnością.

Przyroda dla mieszczucha

W każdym mieście można odszukać miejsca, które może nie kwalifikują się do miana rezerwatu przyrody, ale dla dzieci są prawdziwą dżunglą pełną tajemnic.

Jestem pewna, że czytelników „Kredy” nie trzeba przekonywać do wypadów do lasu. A co, jeśli do tego lasu mamy daleko? W naszej rodzicielskiej codzienności nie zawsze możemy pozwolić sobie na dłuższe wypady, a wakacyjny wyjazd nad morze i ferie na nartach to za mało. Louv twierdzi, że „miasta i przedmieścia są dziksze i bardziej zakorzenione w świecie przyrody, niż nam się zdaje”.

W każdym mieście można odszukać miejsca, które może nie kwalifikują się do miana rezerwatu przyrody, ale dla dzieci są prawdziwą dżunglą pełną tajemnic. Mistrzem odkrywania takich miejsc jest Kasper Jakubowski z fundacji Dzieci w Naturę, który prowadzi rodzinne mikrowyprawy po krakowskich (i czasem warszawskich) nieużytkach. Podobnego zdania jest Louv: „Schronienie wśród chwastów i liści pod domową wierzbą, koryto sezonowego strumienia, a nawet rów między podjazdem a jezdnią – one wszystkie to dla dziecka osobne światy. Wyprawa w góry albo do parku narodowego często blednie w porównaniu z tajemnicami kryjącymi się w wąwozie w pobliskim zaułku. Pozwalając dzieciom zaprowadzić się do miejsc dla nich wyjątkowych, sami odkrywamy na nowo radość i zachwyt płynące z przyrody. Poznając te miejsca, wchodzimy do świata dziecka i błogosławimy go w jego oczach. (…) Powracając do tych prostych, lecz zaklętych miejsc, obserwujemy wspólnie z dzieckiem zmianę pór roku, obroty kuli ziemskiej oraz wzrost i upadek zwierzęcych królestw”.

Miejskie wyprawy dla każdego

Wyprawy na łono przyrody przynoszą tak wiele korzyści, że powinny być zapisywane na receptę.

A oto kilka moich pomysłów na miejskie wyprawy.

  • Powieś hamak w parku. Turystyczny hamak jest lekki, łatwo zmieści się w plecaku. W żadnym parkowym regulaminie nie znajdziesz zapisu „zakaz wieszania hamaków”. A to świetny sposób, aby oswoić dane miejsce, przez chwilę pogapić się w niebo i na gałęzie. Może akurat pojawi się jakiś ptak lub wiewiórka. Hamak „udomawia”. Sprawia, że przestrzeń wokół staje się nam trochę bliższa. Stanowi zachętę do oglądania i bliższego poznawania tego tymczasowego „obejścia”.
  • Stwórz nowy szlak „turystyczny”. Dużo spacerujemy, również po mieście. Czasami szukamy sobie takich punktów, które łączymy w dłuższe trasy. To dobra zachęta do tego, aby pójść jeszcze kawałek dalej. Kiedyś mieliśmy „szlak koparkowy”, bo to był okres fascynacji sprzętem budowlanym. W upalne lato powstał „szlak fontannowy”. A innym razem zwiedzaliśmy nowe inwestycje Zarządu Zieleni Miejskiej czy nieznane wcześniej parki. Ze starszymi dziećmi można prowadzić dziennik lub vlog na ten temat.
  • Zostań ogrodowym partyzantem. Brakuje ci zieleni w mieście? To ją posadź! Znajdź zaniedbany skwerek lub opuszczoną donicę, posadź tam kilka sadzonek i regularnie podlewaj. Możesz też zrobić „bomby nasienne” i wrzucać je w miejsca trudno dostępne. Ale proszę, wybieraj rodzime i niezbyt ekspansywne gatunki.
  • Idź na spacer z dyktafonem, lupą, latarką. Przysłuchuj się odgłosom natury, szukaj jej objawów pod płytami chodnikowymi i w szczelinach. Spaceruj również po zmroku – latarka oświetla tylko niewielki fragment, co pozwala inaczej spojrzeć na znane już miejsca. Ciekawym ćwiczeniem jest również wybranie jednego miejsca, w którym siadamy i – nie wstając – zbieramy wszystkie „chwasty”, jakie jesteśmy w stanie tam znaleźć. Zrobiłam tak kiedyś na osiedlowym, zupełnie zwyczajnym placu zabaw. Uzbierałam ponad 20 gatunków. Zrobiłam z nich zielnik.
  • Urządź miejskie safari. Bezkrwawe, oczywiście. Idź na spacer i spróbuj odszukać jak najwięcej różnych zwierząt. Mogą to być mrówki między kostkami brukowymi, gołębie i wróble rywalizujące o obwarzanka, ale i rzeźbione węże zdobiące wejście do zabytkowej apteki czy smok na krakowskiej kamienicy Talowskiego. Taki miejski spacer nie przyniesie prawdopodobnie aż tylu korzyści, co spacer po lesie, ale może stać się zachętą do przeprowadzenia inspirujących rozmów, sięgnięcia po książki lub prace plastyczne czy punktem wyjścia do dalszych wypraw.
  • Wejdź na drzewo. Ty, nie dziecko. Choć, jeśli bardzo chce, możesz je ze sobą zabrać. Czasem dobrze spojrzeć na świat z góry. Czasem dobrze spojrzeć na drzewo z bliska. Tak po prostu.

Więcej pomysłów opisuję w książce Ścieżka bosych stóp. Trzy drogi do naturalnych placów zabaw.

Kalosze pełne kijanek

Richard Louv stał się obowiązkowym „uczestnikiem” wielu konferencji i artykułów na temat edukacji przyrodniczej i wychowania w bliskim kontakcie z naturą. Ostatnie dziecko lasu jest ważną pozycją, obowiązkową dla pedagogów, animatorów i edukatorów, czyli każdego, kto pracuje z dziećmi. Ale jeśli jesteś rodzicem, chciałabym polecić inną książkę, od której warto zacząć – Kalosze pełne kijanek Scotta D. Sampsona. Można w niej znaleźć dużo praktycznych wskazówek. Napisana jest lekko, czyta się bardzo szybko. Podsumowania rozdziałów pozwalają łatwo wrócić do zawartych tam treści, a propozycje aktywności to kolejna dawka inspiracji.

A co, jeśli moje dzieci nie chcą?

No dobrze, wiemy, że warto, wiemy, jak możemy urozmaicić sobie spacery i jak szukać przyrody w mieście. Ale jak odciągnąć dzieci od ekranów i zachęcić je do dzikiej eskapady? Jak pisze Conor O-Gorman z outdoorswithdad.org: „Najlepszym krokiem, jaki mogą wykonać rodzice, jest pierwszy krok przez drzwi. To nie dzieci potrzebują zachęty, tylko rodzice”.

Zdjęcia zostały wykonane w Krakowie, podczas Mikrowypraw organizowanych przez fundację "Dzieci w Naturę".

Udostępnij artykuł:
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze

KREDA SKLEP

Newsletter #kredateam

Zapisz się na nasz newsletter i odbierz prezent: pełne wydanie Kreda „Neurodydaktyka” w wersji PDF

Wpisz poniżej swoje dane, a my wyślemy prezent na Twoją skrzynkę e-mail.

Podanie powyższych informacji jest równoznaczne z zapisem na newsletter Kredy. Możesz wypisać się w dowolnym momencie.

Jeżeli po raz pierwszy rejestrujesz się w naszym systemie, potwierdź Twój adres e-mail. W tym celu kliknij potwierdzenie w wiadomości e-mail, którą do Ciebie wyślemy. W kolejnej wiadomości otrzymasz prezent. Jeżeli wiadomość nie dotarła do Twojej skrzynki, sprawdź folder spam lub inne foldery: oferty, powiadomienia, itp.