Jako rodzice, jako społeczeństwo, żyjemy w bardzo dużym natłoku i hałasie. Jak odnaleźć wewnętrzną ciszę?
Powiedzmy sobie szczerze: każdy rodzic w edukacji domowej marzy o chwili, w której nikt nic nie mówi do niego, ani sam nie musi do nikogo mówić: zachęcać, wyjaśniać, instruować, perswadować, tłumaczyć, itp. Domyślam się, że nawet ci rodzice, którzy z natury są ekstrawertykami i odpoczywają w licznym gronie przyjaciół lub znajomych oraz lubują się w hałaśliwych spotkaniach, nie pogardziliby chwilką ciszy.
Przebywanie właściwie non stop w towarzystwie dzieci w różnym wieku, które chcemy dobrze wychować i przynajmniej przyzwoicie wyedukować, bywa przytłaczające, zarówno przez ciężar odpowiedzialności, jak i generowany hałas.

@ spacer.z.aparatem
Zaczęłam od rodzin w edukacji domowej, ale tekst kieruję do ogółu rodziców, gdyż być może ten przykład doskonale obrazuje problem, który chcę poruszyć. Jednak ów problem dotyka nas wszystkich – ludzi XXI wieku. Jesteśmy otoczeni przez dźwięki: naszych radosnych i niezadowolonych dzieci, instrumentów muzycznych, na których pociechy szlifują swoje umiejętności oraz muzyki, radia, Youtube'a, telefonu, samochodów, kosiarek, koparek i innych. Nawet gdy pozornie panuje cisza (piszę ten artykuł, gdy starsza dziatwa bawi się w ogrodzie i lesie, a najmłodsza pociecha słodko śpi), pełno tu hałasów: wiatr szumi i wdziera się przez niedomknięte szyby (całkiem mocno, bo to halny), dobiegają mnie przytłumione dźwięki jakiejś kłótni z piaskownicy, słyszę, jak wiosenne ptaki radośnie śpiewają, szumi pralka, brzęczy lodówka, tyka zegar… Nie ma ciszy idealnej. I chyba wcale takiej idealnej ciszy nie potrzebujemy w życiu. Wystarczy cisza, która pozwoli usłyszeć swoje serce – przestrzeń, w której mówi do nas Bóg.
Jest jeszcze wiele innych „zagłuszaczy” w naszej codzienności, które weszły na wyższy poziom wraz z nieograniczonym dostępem do Internetu. Ciągłe bycie na bieżąco, ciągłe „tylko sprawdzę”, szukanie porad w sieci, obserwowanie mediów społecznościowych jako iluzja kontaktu z ludźmi. Do tego jeszcze chęć nieustannego edukowania się, zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów, do tego stopnia, że nasz mózg nie jest w stanie momentami przetrawić ilości bodźców, „przeprocesować” tego, o czym czytamy/słuchamy, by móc to wykorzystać, nie mówiąc już o mnogości teorii, z których czasem trzeba wybrać po prostu jedną i tej się trzymać.