Nauczyciele to osoby, które mają największy wpływ na młodzież. Młodzież, od której zależy przyszłość. To, jak zostanie ukształtowany młody człowiek, wpływa na to, jakie decyzje będzie podejmował w przyszłości. A od tego, jakie decyzje będzie podejmować młode pokolenie, zależy to, jak będzie wyglądał świat za 20–30 lat.
Uczniowie spędzają w szkole około 40 godzin tygodniowo. Trzeba przyznać, że jest to dość duży procent czasu w kształtowaniu charakteru młodego człowieka, który chłonie wszystko dookoła. Zwłaszcza sfera emocjonalna jest dla nas, młodych bardzo istotna, ponieważ w wieku nastoletnim mózg się przeobraża i w jego budowie i funkcjonowaniu zachodzą zmiany, co odbija się na stanie emocjonalnym. Dlaczego posiadacze broni albo np. kierowcy (czyli większość dorosłych) muszą przechodzić obowiązkowe badania psychologiczne, które mają potwierdzić ich zdolność do wzięcia takiej odpowiedzialności? Czy odpowiedzialność kształtowania młodego człowieka, którego nauczyciel dostaje w ręce na kilkanaście lat, nie jest tak samo istotna?
Kiedy starałam się skonfrontować moje spostrzeżenie z uczniami stacjonarnych szkół albo dorosłymi, którzy już przez to przeszli – wszyscy się zgadzali. „Coś w tym jest” – mówili. I to prawda. Coś w tym musi być, skoro bardzo duża część młodzieży zmaga się z problemem w postaci trudnej relacji z nauczycielem. Ta relacja jest obciążająca dla obu stron. Co jednak ma zrobić uczeń, który przez fakt, że dany przedmiot nie jest jego ulubionym, doświadcza nieuprzejmości ze strony niewyrozumiałego nauczyciela? Dlaczego więc wychowawcy nie przechodzą takich badań? Zrozumiałe jest, że nauczyciel, który np. 20 lat pracuje w swoim zawodzie, tj. z niesforną młodzieżą (bo tacy już jesteśmy), może się wypalić. Ale to oczywiście wpłynie na jakość jego pracy... Dlaczego więc ma dalej pracować? I wyżywać się na uczniach albo się im żalić?