Kto odczuwa niejakie obawy przed zapuszczeniem się z rodziną w nadbużańskie knieje, gdzie telefony odbierają na przemian sieci polskie, ukraińskie i białoruskie, niechże przyjedzie do Lublina. Tu dzikość miesza się z cywilizacją, melancholia z pośpiechem, Wschód z Zachodem. Bo Lublin to istotnie „jeszcze nie kresy, ale już kresy”.
