Na samym początku, kiedy rodzina jest jeszcze małą podstawową komóreczką dwuosobową, mamy fazę piórkową. W fazie tej dwoje roześmianych, ubranych na biało ludzi, po prostu wrzuca do bagażnika samochodu dwie szczoteczki do zębów, kilka książek i parę zapasowych dżinsów, aby – trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy – radośnie i beztrosko wyruszyć w romantyczną podróż pełną niespiesznych posiłków w przydrożnych kafejkach, spokojnych i upojnych zachodów słońca, zapijanych kieliszkiem wina, wysmakowanych muzeów, koronkowych katedr i zapierających dech krajobrazów. Faza ta trwa dosyć krótko – i przemija, aby już nigdy nie powrócić – emerytura i puste gniazdo charakteryzują się jednak dużo większą statycznością oraz pewną ociężałością podróżników. To jest faza ślimacza, w której najchętniej wiozłoby się cały dom na własnym grzbiecie, a przede wszystkim własne łóżko.
Etap, któremu chcę poświęcić więcej miejsca, a w który wchodzimy w epoce prokreacyjnej, nazwaliśmy fazą ciężarową albo cargo. Charakteryzuje się załadowywaniem auta do takich granic jego możliwości – po zamknięciu bagażnika człowiekowi wydaje się, że na karoserii widać wypukłości w kształcie dopakowywanych w ostatniej chwili dodatkowych kaloszy, zapomnianego w ferworze wydarzeń pudła z lekarstwami (tak jakby poza naszym miejscem zamieszkania nie było aptek…) i ukochanego wymiętolonego Kiciusia tudzież pluszowej Świnki. Wielodzietne rodziny raz wdepnąwszy w tę fazę, pozostają w niej w zasadzie na zawsze – zmieniają tylko samochody, zwiększając stopniowo swoje możliwości pasażersko-załadowcze (które jednak zawsze, ale to zawsze są zbyt małe). Mama pamięta, jak zazdrośnie obserwowała mijające ich z gwizdem zgrabne, lśniące autka, w których komfortowych i klimatyzowanych wnętrzach podróżowały sobie uśmiechnięte parki, muskane (zapewne!) przez zapach dobrych perfum oraz leciutki jazzik sączący się z radia. Tymczasem nasza ekipa, stłoczona w wyładowanym po dach Espasiku, dodatkowo objuczonym pięcioma rowerami i wózkiem, nerwowo odgarniała z głów i karków spadające zewsząd pieluchy, wiaderka, łopatki, pluszaki, książki i nieprzemakalne kurtki (które, to ciekawe, jakoś nigdy nie mieściły się w walizkach). O zapachach w aucie Mama zmilczy, a jeśli idzie o muzykę, to wciąż dziękujemy Panu Bogu za Arkę Noego!
