Praca z prawie setką ludzi, wolontariuszy, poznawanie nowego środowiska, sprzedaż, a następnie kupno mieszkania plus liczne wakacyjne szkolenia mocno nas wyeksploatowały, nie mówiąc już o codziennych prostych staraniach o utrzymanie rodziny w zdrowych relacjach. Szukając w październiku miejsca na wyjazd, ja i mąż (miłośnicy dobrego designu) marzyliśmy już tylko o jednym: świętym spokoju. Z rocznym dzieckiem to marzenie może wydawać się nierealne, ale właśnie w Bielskich, ukrytych pośród lasów, gospodarstw i pól, znaleźliśmy swój raj na ziemi. W otoczeniu malowniczej dziczy Mazurskiej krainy spotkaliśmy ciszę, spokój i… moc atrakcji dla nas oraz syna, zarówno wizualnych, jak i ruchowych.
Przyjechaliśmy zaraz po zapadnięciu zmroku, kiedy otworzyliśmy drzwi samochodu i zajrzeliśmy na zewnątrz, nad nami rozpościerał się gwiaździsty dywan, absolutnie urzekający nas, mieszczuchów, absolutnie wzruszający mnie – wychowaną na wiosce. Takiego nieba nie widziałam od 20 lat. Gdyby nie światła Folwarku, bylibyśmy w kompletnej ciemności, która podkreślała tak cudownie jasność nieba.