Ta myśl kołatała się w głowie bohatera opowiadania Jarosława Iwaszkiewicz Panny z Wilka , gdy wrócił do miejsca, w którym przeżył najpiękniejsze chwile młodości. Każdy z nas ma ojczyznę, tę małą i tę wielką. Czy potrafimy na co dzień doceniać je obie?
Podróżujemy dziś niemal kompulsywnie. Spragnieni wielkich emocji, niesamowitych wspomnień, ciągłych wyrzutów adrenaliny. Napędzani przez media społecznościowe, podziw znajomych i nieograniczoną pamięć naszych telefonów. Wracamy, orientujemy się, że nie ma do czego, i ledwie wyjmiemy rzeczy z pralki, już kupujemy kolejne bilety. Dla niektórych to niewinne hobby. Dla innych ucieczka. Rutyna i spokój są dziś niemodne.
Nietrudno to miejsce przegapić. Kryje się nieśmiało między drzewami na końcu drogi. Stawisko w Podkowie Leśnej było małą ojczyzną Jarosława Iwaszkiewicza. Postaci poddawanej surowym ocenom. By ocalić ukochany dom, zgodził się na kolaborację i pisanie, przykrych dziś, wierszy. Przez jednego z krytyków okrzyknięty został nawet „Pétainem polskiej literatury”.
Iwaszkiewicz nie był człowiekiem odważnym, ale jako jedyny ze skamandrytów został w wojennej Polsce. Stawisko, które wcześniej było ośrodkiem kulturalnym, stało się po 1939 roku schronieniem dla osób prześladowanych przez Niemców. Mieszkał tu między innymi Miłosz, Baczyński i Lutosławski. Jedni nocowali w domu kilka dni, inni zostawali na dłużej, a dla pozostałych Iwaszkiewiczowie organizowali aryjskie papiery czy pomoc materialną. Za tę działalność Iwaszkiewicz i jego żona Anna zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, lecz dopiero pośmiertnie. To ich córka Maria złożyła dokumenty do Instytutu Yad Vashem. Sami nigdy nie zabiegali o wyróżnienia.