– Już nie mam cierpliwości do mojej córki – powiedziała Aga, moja przyjaciółka ze studiów architektonicznych – młoda siedzi cały czas w necie i traci czas. Całkiem nieźle rysuje, ale po tych filmikach z YouTube’ a – tylko odtwarza, co narysowali inni. Brak jej własnych pomysłów i niby się interesuje przyrodą, matematyką, informatyką, ale nic z tego nie wynika. Na dodatkowe zajęcia z matematyki nie chciała pójść, bo według niej to kolejne lekcje, jak w szkole. Plastyka jest dla małych dzieci i ona nie będzie się bawić w żadne wycinanki ani wyklejanki.
– Przynajmniej ma swoje zdanie – odpowiedziałam z uśmiechem zatroskanej mamie.
– Ja ją poślę na twoje zajęcia, Pani Miarko, co? – Zaproponowała mi Aga.
I tak 10-letnia Wiktoria trafiła do Akademii Miarologii na warsztaty architektoniczno-inżynierskie.
Na pierwszych zajęciach siedziała okropnie naburmuszona. Oczy jej się jednak zaświeciły, gdy zobaczyła wieżowce podobne do kolby kukurydzy i gałązki bambusa albo budynki o konstrukcji gąbki morskiej. A już całkiem ją rozśmieszyłam, kiedy porównałam nazwisko światowej sławy architekta do tostera.
– Foster, toster! Foster, toster! – Wołała rozbawiona Wiktoria.
Wieczorem zadzwoniła rozemocjonowana Aga:
– Słuchaj, Wika przyszła z zajęć i powiedziała: Pani Miarka jest śmieszna! Te zajęcia to żart! Najpierw byliśmy z mężem zmieszani, mnie właściwie zatkało, ale potem zrozumieliśmy, że ją rozbawiłaś i w wesoły sposób prowadzisz zajęcia!
– No nieźle – zaśmiałam się – szkoda, że nie mogłam zobaczyć waszych nietęgich min. No i popatrz, tyle już uczę, faktycznie z humorem, a i tak zawsze mnie jakieś dziecko zaskoczy. Chyba zmienię wizytówkę na: Miarologia – warsztaty inżyniersko-humorystyczne.