W takich chwilach przypominam sobie pierwszy raz, kiedy nam się to udało. Co wtedy czułam? Ulgę, ale i dumę. Sakwy i worki zamontowane na bagażniki rowerowe i... jazda! W końcu nieskrępowana rowerowa wolność. Bo właśnie to kocham najbardziej w wyprawach rowerowych.
Ale zacznijmy od początku. Dla mnie wyjazdy rowerowe – zarówno te dalekie, jak i te bliskie – to kwintesencja podróży. Takiej drogi, którą się czuje, dotyka, smakuje. Trochę boli, ale daje dużo satysfakcji. To takie chłonięcie świata. Dlatego było dla nas oczywiste, że właśnie w taki sposób chcemy pokazywać świat naszym dzieciom. Ale jak to wszystko ogarnąć, mając do dyspozycji dwa rowery dorosłe, przyczepkę rowerową (zdecydowanie lepsze rozwiązanie na dłuższe wyjazdy niż foteliki) i rowerki dla dzieci? Przecież tylu rzeczy używamy na co dzień, tyle może się przydać… Najważniejsze – w kontekście wyjazdu rowerowego – to odpowiedzenie sobie na pytanie: co tak naprawdę jest niezbędne, a co tylko ułatwia nam życie?
W co się spakować?
W przypadku rodzinnych wyjazdów rowerowych według mnie jest tylko jedna słuszna odpowiedź: sakwy. Można szykować plecaki lub stosować lightpacking , ale dla mnie to, po pierwsze, niewygodne, a po drugie – niewyobrażalne. Sakwy różnią się litrażem, materiałem i systemem mocowania. Tu nasuwa się pytanie: ile osób bierze udział w wyprawie, dokąd i na jak długo jedziemy? Wiadomo, że jeśli nastawiamy się na spanie w agroturystykach czy hotelach lub jedziemy na jednodniowy wypad, odpada nam całkiem sporo bagażu związanego ze spaniem, ponieważ nie potrzebujemy gabarytowych sprzętów jak namiot, śpiwory i maty/karimaty. Podobnie sytuacja wygląda z „kuchnią”, której zawartość co prawda nie zajmuje dużo miejsca, ale zazwyczaj waży całkiem sporo.
My używamy sakw Crosso Dry: na przód 30-litrowe, a duże na tył (60-litrowe). Oczywiście razy dwa rowery rodziców. Dodatkowo Kajtek (dziewięciolatek) wozi swoją małą sakwę. Ważne, żeby ich mocowanie i zdejmowanie było szybkie i bezproblemowe, a nie uciążliwe (jak ma to miejsce w niektórych sakwach marketowych, mocowanych na paski, które każdorazowo trzeba przewlekać i zawiązywać). Wodoodporność jest moim zdaniem najważniejszą cechą sakwy godnej uwagi, szczególnie podczas dłuższych wyjazdów z biwakowaniem na dziko.
Gabarytowe sprzęty warto pakować do worów transportowych mocowanych na górę bagażnika. Ich przedział to od 20 do 100 litrów. My preferujemy śpiwory puchowe, które są lekkie, kompresyjne, a przy tym ciepłe. Jest to spora inwestycja, ale jeśli ktoś lubi komfort termiczny, to naprawdę warto. Do naszego wielkiego wora „sypialni” (oprócz śpiworów dla naszej piątki) wkładamy piżamy oraz materac. Nasz czteroosobowy namiot (220 x 200 cm) pakujemy do worka transportowego firmy Crosso. Aktualnie jeździmy z materacem 200 x 160 cm (jest lekki i pompowany za pomocą pokrowca) oraz z karimatą. Osobiście nie wyobrażam sobie jazdy od punktu A do punktu B, szczególnie z dziećmi, które czasem przejadą 40 km, a czasem po 10 mają dość. Dlatego zawsze mamy ze sobą „sypialnię” – na wypadek gorszych dni czy po prostu by mieć swobodę wyboru miejsca noclegowego.
Gabaryty mamy już zapakowane, w takim razie pora na drobiazgi. Świetną sprawą są torby na kierownicę lub te montowane do ramy. Torba to dla mnie takie must have , czyli wrzucam tam wszystkie najważniejsze rzeczy i biorę ją zawsze ze sobą – czy to do namiotu, czy do sklepu. Wśród toreb można przebierać do woli, szukając wymarzonego koloru, kształtu, materiału czy mocowania. Podobnie jak z sakwami, torby mocowane na paski nie sprawdzają się zbyt dobrze. Ja przez lata jeździłam ze zwykłą torbą firmy Merida, którą gdzieś kiedyś wygraliśmy.
Co zabrać?
Skoro wiemy już, w co się spakować, czas na kolejną kwestię. Na pytanie, co zabrać, każdy powinien sobie odpowiedzieć sam. Nie lubię prawić złotych rad, bo to, co sprawdza się u mnie czy w mojej rodzinie, może u innych zupełnie nie zdać egzaminu. Dlatego przedstawiam bardzo subiektywną, opartą na naszym doświadczeniu listę.