O to, że rodzina stanowi terytorium walki. Jak bardzo dramatycznie by to nie brzmiało, faktem jest, że więzi są coraz słabsze, alternatyw wychowawczych jest coraz więcej, w dodatku wchodzą między rodziców i dzieci (a może przede wszystkim właśnie między samych rodziców, pomiędzy męża i żonę?), stając się perfumowanym rozpuszczalnikiem, który powoli, bez wyrazistych znaków ostrzegawczych rozkłada zdrowe, budujące relacje. Dotyka to zwłaszcza nastolatków, których niestabilne jeszcze emocjonalnie osobowości łatwo stają się obiektem nasączania wartościami podobnymi do cukru – niedającego żadnych składników powodujących wzrost, ale smacznego, łatwo dostępnego i przyjemnego. Konsekwencji nie trzeba daleko szukać: niezdolność podejmowania decyzji, niechęć do stawiania sobie wymagań, pożeranie emocji, z czego wynika dużo wolniejsze dojrzewanie i trudność z radzeniem sobie z bodźcami i wystawianie siebie na sprzedaż przez presję idealnie wykreowanego wizerunku i potrzebę akceptacji. Autorytetem przestaje być rodzic, a staje się ocena rówieśników.
Skąd takie wnioski? Od kilku lat prowadzimy, przy klasztorze we Franciszkańskim Domu Formacyjno-Edukacyjnym, Weekendowe Spotkanie Młodych. To forma rekolekcji, ale też czas uczenia się relacji, ludzkiego i duchowego dojrzewania. Przez wiele rozmów układa się wizja tego, czym żyją, czego potrzebują, jakie są ich rany i bóle, potrzeby i marzenia. Nierzadko gdzieś pomiędzy słowami, w zachowaniach, można usłyszeć wołanie o zauważenie, akceptację, dowartościowanie, szacunek. Daje o sobie znać wiele lęków wynikających z braku poczucia bezpieczeństwa w domu. Wiele radości budzi w nas fakt, że za każdym razem pojawia się około setki młodych ludzi, którzy chcą czegoś więcej, podejmują jakiś trud (tak, trud, bo wiąże się z rezygnacją z wygody i wejściem w grupę, w której stawiane są konkretne wymagania i przedstawiane jasno określone zasady, chociażby decyzja o oddaniu telefonu komórkowego organizatorom na czas spotkania).
Męska, synowska tożsamość kształtowana przez ojcowskie prowadzenie, którego celem jest ostatecznie… bycie ojcem.
Uczę się czytać świat z perspektywy Ewangelii. Patrzeć na rzeczywistość analitycznie, ale rozumieć i przeżywać ją ewangelicznie. Stąd rozwiązań też szukam właśnie w tym, co mówi Bóg. Ciekawą kwestią w tym kontekście wydaje się to, co przeżywał, czego doświadczał człowiek Jezus.