Na komodzie, między wysłużoną wieżą stereo a rodzinnym zdjęciem, stał już piękny, jeszcze zafoliowany, zeszyt na kolejny tom wakacyjnego pamiętnika. Tradycyjnie będzie on pisany w wakacje, a czytany przy choince. Wakacjami Smoczyca nazywała czas od ostatniego egzaminu końcoworocznego uczennic do początku nauki po lecie. Już od pewnego czasu Smoczyca miała dodatkową głowę. Głowa ta pracowała online w zespole redakcyjnym poczytnego ponoć Magazynu Kreda. Praca ta była na tyle elastyczna, że wcale nie zabierała poczucia, że są wakacje. To edukacja domowa była tym głównym czynnikiem określającym czy są, czy nie. A wakacje były tuż-tuż, gdyż egzaminy, jak to zwykle w edukacji domowej, trzeba było zdać do końca maja. Uczennicy klasy VII pozostały chemia i francuski.
– Dziwny zestaw – skwitowała pani od francuskiego (c’est moi) i z panią od chemii (to ja) stuknęły się filiżankami kawy w udawanym toaście.
– W edukacji domowej można mieć dziwne zestawienia przedmiotów rozszerzonych nawet w liceum – mruknął syn Smoczycy, który uczył się stacjonarnie. To znaczy uczyłby się stacjonarnie, gdyby nie nauczanie zdalne. Lubił komentować czasem to i owo. – Ja bym wybrał chem.–plast. albo fiz.-muz.
Fiz-muz, które oczywiście wcale nie jest opcją w edukacji domowej, stało się hasłem. Oznaczało absurdalny rozgardiasz w nauce przed ostatnimi egzaminami. W toalecie na ścianie widniały rozrysowane wzory strukturalne wodorotlenków z opisem właściwości oraz słówka z francuskiego: nazwy sportów, zwierząt oraz krótkie wypowiedzi. Jednym słowem: fiz-muz.