Książki historyczne i filmy science-fiction mają jedną, istotną cechę wspólną: mówią prawdę o nas samych, opowiadają o naszym życiu – tyle, że w otoczeniu innego zestawu narzędzi, jakimi posługują się ich bohaterowie. Mają inny poziom wiedzy technicznej, lepszą bądź gorszą znajomość mechanizmów otaczającego świata: fizyki, biologii, chemii czy psychologii. Ale tak w gruncie rzeczy, ludzie Ci – fikcyjni bądź rzeczywiści – są przecież tacy sami, jak my: myślą i kochają, cieszą się małymi i dużymi rzeczami, niekiedy obawiają się przyszłości – zwłaszcza, gdy szykuje się lub trwa wojna (a tak często bywa w filmowym świecie), czasami kierują się bardziej uczuciami, innym razem więcej opierają się na rozumie. Są wśród nich dobrzy i źli, są naiwni i cwani, są bohaterscy i tchórzliwi – dokładnie tak, jak ludzie w naszym społeczeństwie, w naszych czasach, w naszej rzeczywistości.
Podobnie jest z naszymi przodkami – z tą ważną różnicą, że łączy nas z nimi coś więcej, niż kilka „wspólnie” spędzonych godzin, bądź na czytaniu (niekiedy nie można się przecież oderwać od lektury), bądź na oglądaniu – łączą nas geny. I choć nie możemy z reguły porozmawiać bezpośrednio z naszym prapradziadkiem czy praprababcią, to odziedziczyliśmy po nich nie tylko kolor oczu czy kształt nosa. Może mamy różnego rodzaju pamiątki: biżuterię, ulubione książki, broń białą lub palną, medale czy odznaczenia, może zdjęcia nieistniejących domów czy krajobrazów…
Odziedziczyliśmy z pewnością jakieś cechy charakteru. Jesteśmy z reguły spokojni lub emocjonalni; mamy naturalną pewność siebie lub musimy codziennie przezwyciężać swoją nieśmiałość czy introwertyzm, łatwo przychodzi nam żyć w świecie liczb i pojęć abstrakcyjnych albo też emocjonujemy się każdą relacją z człowiekiem, którego spotykamy.
Może nawet dzięki naszym przodkom mamy takie czy inne podejście do życia, do rodziny, do dzieci, do współmałżonka, do pieniędzy, do codzienności, optymistyczne i pełne nadziei czy też ciągle dużo w nas obaw i lęków, a może i niepotrzebnego oskarżania innych o ich wyobrażone przez nas, a nie rzeczywiste intencje, słowa czy działania.
Z posiadanych artefaktów jesteśmy z reguły zadowoleni: ten medal to Monte Cassino, a tamtą chustkę to babcia miała na ślubie swojej kuzynki; mój prapradziadek walczył wraz z Kościuszką (o, tu widzisz w spisie jego nazwisko), a praprababcia spadła z kucyka (tutaj ozdoba z jego uprzęży). Bywają, oczywiście, pamiątki mniej chlubne, typu медаль „За усмирение польского мятежа”, przyznawany przez Imperium Rosyjskie uczestnikom tłumienia powstania styczniowego… Ale o takich się nie mówi, tylko trzyma w szafie.
Czy te trudne pamiątki czy niełatwe cechy charakteru w jakimś stopniu nas obciążają, określają czy determinują nasze zachowania? Przede wszystkim nie jesteśmy odpowiedzialni za dobre czy złe czyny lub słowa naszych przodków. To było ich życie i my możemy być z niego dumni bądź zawstydzeni, ale stoimy z boku, przyglądamy się jak przez szybę i nie możemy nic zrobić, by zmienić cokolwiek z tego, co się wydarzyło. Możemy pomodlić się za ich dusze, a historię ich życia po prostu przyjąć.
Z drugiej strony patrząc: każdy z nas rodzi się z jakimś zestawem cech czy skłonności, które być może tkwią w naszej rodzinie od pokoleń: może jest to przysłowiowa ułańska fantazja („zastaw się, a postaw się”); może nonkonformizm czy zwykła buta, które niekiedy mogą prowadzić do zachowań egoistycznych („bo tak mi się chce, i kto mi zabroni?”); może zawinione mechanizmy wyuczonej biedy (z lenistwa) czy po prostu alkoholizm.
Tylko od nas zależy, co zrobimy z tym całym bagażem. Nigdy nie jest tak, że jest on tak przytłaczający, żeby nas przygniótł i żebyśmy mogli zastosować w swoim życiu taką formułę pełną beznadziei i gotowości do oddania pola bez walki pt. „Jakiego mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takiego mnie masz”.
Czy zatem warto w ogóle poszukiwać informacji o przodkach? Czy cenne są informacje o tym, kim byli, czym się zajmowali, jakie prowadzili życie? Możliwe są różne podejścia. Wiele osób żyje tylko tu i teraz i nie wykazuje żadnego zainteresowania tym obszarem, uznając, że to i tak jest przeszłość, na którą nie mają wpływu, i którą mogą co najwyżej wspomnieć przy okazji przeglądania nielicznych zachowanych zdjęć. Jest to podejście, niestety, częste – i najbardziej cierpią na nim bliscy, którzy nie mają zbyt wielu szans, żeby dowiedzieć się czegoś o historii swojej rodziny.
Wiele osób jest zainteresowanych przeszłością, ale zdają sobie sprawę z tego, że poszukiwania są trudne, czasochłonne i kosztowne. Trzy zabory (każdy z innymi regułami prawnymi), liczne wojny, powstania i rewolucje – to wszystko nie ułatwia z pewnością przedarcia się przez dokumenty napisane: po polsku i rosyjsku, po łacinie i po litewsku, a także niemieckim gotykiem. Do tego dochodzą oczywiście luki – coś się spaliło, coś zabrali okupanci i nigdy to do nas z powrotem nie wróciło, a niemała część dokumentów znajduje się w archiwach wszystkich sąsiadów naszego kraju.
W dzisiejszym świecie jest o tyle łatwiej, że coraz więcej dokumentów jest dostępnych przez Internet: Wiele archiwów i bibliotek przeprowadziło lub prowadzi obecnie projekty digitalizacji swoich zbiorów (choć niestety, nieliczne, dołączają do nich indeksy, przez co przeszukiwanie wymaga przeglądania karta po karcie całych tomów akt). Są też fora internetowe, gdzie można uzyskać pomoc w swoich poszukiwaniach.
Tak, to prawda: proces jest długotrwały i wymaga wielu podejść. Ale wielką radością jest odkrycie, że w połowie XVIII wieku prapradziadek zmienił nazwisko, żeby lepiej brzmiało; ktoś inny z kolei zdobył na wystawie nagrodę na najlepszą klacz; jeszcze ktoś inny odegrał znaczną rolę w pewnej bitwie. Można te poszukiwania, oczywiście, powierzyć specjalistom, ale będzie to z pewnością trochę kosztowało.