Gdy byłam nastolatką, czytałam powieści w ilościach hurtowych. Zawsze jednak przed sięgnięciem po kolejną lekturę chętnie słuchałam czytelniczych rekomendacji moich rodziców. Dlatego też dobór moich lektur nie był przypadkowy. Ale jak przystało na kilkunastolatkę, nie byłam jeszcze w stanie pojąć fascynacji biografiami lub reportażami, czyli po prostu literaturą faktu. Wolałam czytać o wymyślonych bohaterach, zdarzeniach, rozmowach, nawet jeśli zostały osadzone w prawdziwej rzeczywistości, na przykład podczas pierwszej lub drugiej wojny światowej albo w dziewiętnastowiecznej wsi na terenie carskiej Rosji. Ze zdziwieniem patrzyłam na mamę, która zagłębiała się w życie prawdziwej królowej czy pisarza. Bywało więc tak, że ja czytałam z wypiekami na twarzy Anię z Zielonego Wzgórza , a moja mama niewiarygodnie szybko przerzucała kartki biografii Lucy Maud Montgomery. Teraz jestem w wieku mojej mamy z czasów, gdy moje czytelnictwo zaczynało rozkwitać i uważam, że jedna z biografii autorki Ani Shirley to naprawdę świetna książka! Polecam ją z całego serca, zwłaszcza, że napisała ją Mollie Gillen, która w nietuzinkowy sposób przedstawiła historię Pani Montgomery. Otóż dowiadujemy się, że autorka cyklu o losach – znanej chyba na całym świecie – Ani była jak na tamte czasy wybitną kobietą. Walczyła w sądzie o swoje prawa autorskie, oczywiście mnóstwo pisała, ale przede wszystkim prowadziła życie przykładnej żony pastora. Dziś fascynują mnie prawdziwe osoby, ich wędrówka przez życie, ich porażki lub sukcesy, także to, jakimi byli małżonkami, rodzicami albo czemu nie zdecydowali się na dzieci, a nawet to, co lubili gotować i jak spędzali wolny czas. I może trochę mi żal, że nie potrafię już wejść w taki wymyślony świat, że nudzi mnie on zwyczajnie. A przecież tam, podobnie jak w rzeczywistości – ludzie mają swoje: emocje, rodziny, szczęścia i nieszczęścia. Ich losy są czasem bardziej zróżnicowane niż rzeczywistość; a zatem można założyć, że wręcz ciekawsze. Dlatego tym bardziej dziwiłam się temu zjawisku, które mnie niespodziewanie dotknęło, tak jak niegdyś moich rodziców. Uspokoiłam się i bardzo ucieszyłam, gdy przeczytałam w jednym z esejów z książki pt. Czuły narrator Olgi Tokarczuk, że to, co czuję, to jakaś prawidłowość! „Bo też sądzę, że z wiekiem tracimy tę niezwykłą chłonność, z jaką wcześniej przyjmowaliśmy świat przedstawiony […] Z wiekiem przychodzi najczęściej jakiś rodzaj autyzmu: przestają nas interesować powieści, zaczynają nas nudzić opisy, wydaje się nam, że więcej interesujących rzeczy znajduje się w biografiach i monografiach, że fakty są ciekawsze niż obrazy czy dialogi”1 .
.jpg)
Obecnie rynek czytelniczy mocno obfituje w literaturę faktu, zwłaszcza w porównaniu z tym, co było kilkadziesiąt lat temu. Dzisiaj powstają już wyspecjalizowane wydawnictwa w tej kategorii. Wybieram oczywiście tematy, które mnie ciekawią, biografie pisarzy, których książki lubię czytać, ale coraz częściej o wyborze lektury nie decyduje sam opisywany fakt historyczny czy obiekt biografii, tylko autor książki – zupełnie jak przy powieściach! Bowiem to naprawdę wielka sztuka, aby dobrze opowiedzieć prawdziwą historię. Mam już swoich ulubionych autorów literatury non-fiction i czytam wszystko, co napiszą. Często trafiam na tematy czy postacie, którymi nigdy w życiu bym się nie zainteresowała. Dzieje się tak, ponieważ decyduję się na wybór lektury wyłącznie ze względu na autora. I tak było właśnie z moją ulubioną bohaterką, odkrytą niedawno – Anną Tetmajerową. Tak, to ta, która jest jedną z tytułowych bohaterek książki Moniki Śliwińskiej pt. Panny z wesela. Siostry Mikołajczykówny i ich świat 2 . Przyznać trzeba, że nie jest zbyt znaną postacią, no może jest troszkę kojarzona przez nazwisko po swoim mężu – Tetmajerze. A przecież wszyscy uczyliśmy się o niej w szkole! Jest to bowiem Gospodyni z dramatu Wesele Stanisława Wyspiańskiego – szkolnej lektury, której nie sposób opuścić podczas przygotowania do matury. Anna Mikołajczykówna, była córką chłopa z podkrakowskiej wsi Bronowice. Wychowywała się w chacie z klepiskiem, życie jej rodziny wyznaczały pory roku i związane z nimi prace w gospodarstwie. Pobliski Kraków był również częścią życia mieszkańców Bronowic, którzy chodzili do Kościoła Mariackiego co niedzielę na mszę. Gdy Anna miała szesnaście lat poznała Włodzimierza Tetmajera, kiedy to wraz z innymi malarzami przyjechał na plener do wsi Bronowice i jej okolic – zauroczony bardzo krajobrazem: zielonymi polami, białymi chatami, wiejskim życiem i jak się okazało także jedną z mieszkanek Bronowic. Miał dwadzieścia siedem lat, za sobą studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i w Monachium, podróże zagraniczne, pochodził ze szlacheckiej, inteligenckiej rodziny. A zatem Włodzimierz był z tej grupy społecznej, z której mężczyźni nie żenili się z chłopkami. Ale w jego przypadku ówczesna moda na ludowość w sztuce przeniosła się również na życie. Wbrew woli rodziny, Włodzimierz ożenił się z Anną i wprowadził do Bronowic. Z czasem w ślady malarza poszedł Lucjan Rydel, który ożenił się zresztą z siostrą Anny, Jadwigą Mikołajczykówną, a także nieco wcześniej Stanisław Wyspiański, który nie dość, że również ożenił się z chłopką to całą ideę rozsławił w swojej sztuce Wesele . Gospodarzami w Weselu, jak już wspomniałam, są Anna i Włodzimierz Tetmajerowie, zaś młodą parą właśnie Lucjan Rydel i Jadwiga Mikołajczykówna. Ale mnie najbardziej poruszyło życie Anny: cichej, dobrej i mądrej kobiety. Życie, które mogło się wydawać z pozoru nudne, ale były w nim także momenty stanowiące gotowy scenariusz filmu. Ich ślub wywołał swojego rodzaju skandal, który tak opisał kuzyn Włodzimierza Tetmajera – Tadeusz Boy-Żeleński: „na całe miasto gruchnęła wieść: Włodzio Tetmajer ożenił się z wiejską dziewczyną […] Młody i pełen przyszłości malarz, świetny i piękny młodzieniec z <dobrej rodziny> – z chłopką!”3 . Początkowo Włodzimierz spotykał się z ostracyzmem ze strony swojej rodziny i środowiska. Z czasem skandal spowszedniał, a charaktery obu małżonków spowodowały, że ludzie coraz częściej chcieli się gościć u nich w domu i z nimi spotykać. Anna i Włodzimierz byli niezwykle kochającym się małżeństwem. Włodzimierz nigdy nie żałował swojej decyzji wejścia pod strzechę, pomagał w wychowywaniu dzieci, których małżeństwo miało dziewięcioro. Ktoś napisał, że ich małżeństwo to był udany eksperyment – trochę w tym zwrocie sarkazmu, ale także podziwu. A jest co podziwiać. Obydwoje mimo różnic w pochodzeniu, wykształceniu, sposobie mówienia nawet, zapewne także manierach, ogromnie się szanowali, wspierali i słuchali siebie nawzajem. Anna była podporą dla męża w różnych sytuacjach z jego artystyczno-zawodowego świata. Była też obiektem jego nieustającego zachwytu zarówno jako mężczyzny, jak i malarza: była najczęściej portretowanym przez niego modelem. Włodzimierz miał niestety chorowitą naturę, przez problemy z sercem. Dzieci Tetmajerów wspominały, że mama zawsze bardzo pilnowała, aby tata ze względu na zdrowie miał spokój; to ona głównie zarządzała w domu, pilnując dyscypliny i porządku. Obydwoje zadbali o wychowanie patriotyczne dzieci oraz ich dobre wykształcenie. Najtrudniejszym momentem dla Tetmajerów była śmierć ich syna Jana Kazimierza, który zginął jako żołnierz w wojnie polsko-bolszewickiej. Włodzimierz zmarł niedługo później w 1923 roku, Anna musiała sama wychować najmłodsze dzieci i pomagać przy wnukach, ale historia naszykowała dla niej jeszcze jedno niezwykłe wyzwanie – zesłanie na Syberię. Dlatego jej przeżycia związane z zawieruchą drugiej wojny światowej czyta się z zapartym tchem, aż trudno odłożyć książkę.
