Dyskusji o konieczności i „bezsensie” nauki pamięciowej koncertów, utworów i etiud prowadzę z uczniami rokrocznie kilka. Zaczynają się zawsze tak samo: czy muszę się tego uczyć na pamięć? To przecież takie długie, trudne, czasochłonne...
Moje rozmowy z wychowankami wyglądają prawie zawsze tak samo.
Pamięć jest genialną umiejętnością, w którą wyposażyła nas natura. Dzięki niej gromadzimy wiedzę, miłe wspomnienia zostają z nami na dłużej, zaś niemiłe pozwalają omijać niebezpieczeństwa. Mechanizm zapamiętywania służył przez wieki przetrwaniu gatunku – gromadzeniu „bazy danych” i umiejętnemu wykorzystywaniu jej, by zapobiec klęskom.
Odkąd Internet stał się narzędziem powszechnego użytku, pamięć zaczęła przenosić się do sieci. Mierzona gigabajtami pojemności i megahercami prędkości w przestrzeni wirtualnej osiągnęła nieograniczone możliwości. W świecie realnym niemal przestała funkcjonować. Nowoczesne smartfony, tablety i komputery przywłaszczyły sobie nie tylko nasze wspomnienia w formie: zdjęć, nagrań dźwiękowych i filmów. Zawładnęły też wiedzą naukową, a także praktyczną. Wiele razy w ciągu dnia sięgamy po nie przecież, aby przypomnieć sobie, kiedy najbliższe spotkanie, dokąd dojechać, jak upiec ciasto lub co kupić w markecie. Kto dziś pamięta więcej niż dwa numery telefonów do najbliższych?
Nie jestem przeciwniczką korzystania z technologii. Rozwijana jest przecież po to, aby nam ułatwiać życie. Z chwilą jednak, kiedy technologia zastąpi nasze instynkty i umiejętności, przestaniemy jako gatunek egzystować i zginiemy przy pierwszej awarii energetycznej. Bo nie zadziała pamięć i nie ostrzeże nas przed katastrofą.