Żeby dojść do celu – trzeba wyruszyć w drogę... A żeby wyruszyć – trzeba wstać. „Czuwaj!” i „Be prepared” – tak pozdrawiają się harcerze i skauci całego świata. „Czuwaj!”, czyli bądź czujny, wstań – zwykle wcześnie rano, oraz „Be prepared”, czyli bądź gotów – zwykle na wędrówkę, przygodę, służbę. I tak o każdej porze roku, ale nie w czterech ścianach, lecz w lesie, w górach, nad jeziorem, nad morzem i na nim. Mogłabym napisać, że ta opowieść wydarzyła się wiele lat temu, bo brałam w niej udział w moich latach licealnych... Ale ona wydarzyła się też i wcześniej, jak również całkiem niedawno i zapewne dzieje się także i teraz – przypuszczalnie relacje z wydarzeń publikowane są aktualnie na Facebooku. Co więcej, ta opowieść nie ma wieku, mimo że ma ponad 100 lat. Ta opowieść jest wspólnotą doświadczeń wielu ludzi i ma licznych narratorów – część z tych historii to fragmenty wspomnień, jakie zebraliśmy w wydawnictwie na jubileuszu Szczepu Szarej Siódemki, którego miałam zaszczyt być współredaktorem. Niezmienny pozostaje w niej rytm roku i zasady „wychowania dobrego obywatela metodą puszczańską” (podtytuł polskiego tłumaczenia Skauting for boys Roberta Baden-Powella, założyciela skautingu). Ponadto, jak pisze Łucja, jedna z osób, które podzieliły się swymi wspomnieniami:
Są takie wydarzenia, które najpiękniejsze są właśnie we wspomnieniach, bo ich faktyczne przeżycie było pełne trudnych momentów. Jednak wszystkie niedogodności związane z samym przeżyciem przeżycia wielokrotnie wynagradzają uczucia i doświadczenie, które pojawiły się w nas i rozwinęły dzięki udziałowi w takiej przygodzie.
JESIEŃ
Miejsce akcji: krakowskie liceum; czas: pierwsze dni września, lata 90. XX wieku. Przyszli tacy na lekcję wychowawczą w zielonych i szarych mundurach – parami, dziewczyna i chłopak – i zapraszali na pokaz slajdów w kawiarence, w piwnicy. Zeszliśmy, a tam ich więcej! Mieli gitary, śpiewali pełnymi, czystymi głosami, śmiali się, mówili do siebie pseudonimami i wyraźnie dobrze się ze sobą czuli. Pokazywali slajdy z właśnie zakończonego obozu – sosnowy las i namioty, nad jeziorem, gdzieś na północy Polski. Zachęcali, żeby przyjść na sobotni piknik w podkrakowskie dolinki i posmakować wspinaczki w skałkach. Zapraszali też na jesienny rajd w Gorce i Tatry. Chwalili się, że zimowiska organizują w górskich schroniskach i jeżdżą na nartach. Ci, którym się w dolinkach podobało, uczestniczyli w kolejnej akcji. Tak opisała ją Agnieszka:

Pierwszy raz pojechałam z nimi w liceum, we wrześniu – na Rajd Zaruskiego 1 w Tatry. Pamiętam, że warunki były średnie i było zimno, za to atmosfera świetna. Wesołe było zejście z Kasprowego, które prowadził F., a za nim szedł wpatrzony w niego jak w święty obrazek cały ogonek dziewczyn. To nic, że F. pomylił drogę, schodziliśmy długo i naokoło, ale szczęśliwie dotarliśmy, a jego urok osobisty wynagradzał nam to „zagubienie”. Po powrocie do domu nie wyobrażałam sobie, abym mogła nie pojechać na obóz harcerski.
ZIMA
Obiecywali narty oraz zimowiska w schroniskach i rzeczywiście słowa dotrzymywali, były zatem (niektóre po kilka razy): Hala Krupowa, Hala Błatnia, Magura Małastowska, Hala Łabowska i Wielka Racza, którą wspomina Mikołaj, wtedy przyboczny:
Miałem akurat swoją pierwszą sesję, więc dojechałem trochę później. Była to niesamowicie malownicza zima, gdy drzewa uginały się pod śnieżnymi czapami, a samochody w Rycerce parkowały w boksach wydrążonych w zaspach. Zmierzając w stronę Wielkiej Raczy, miałem nieodparte wrażenie, jakbym szedł na koniec świata. Na miejscu, już po zmroku, po wyjściu ze schroniska i spojrzeniu w dolinę, okazało się, że miałem rację. Samo schronisko położone jest na szczycie góry, na granicy polsko-słowackiej, więc rankiem zjeżdżaliśmy przez las do wyciągów na Słowacji, aby wieczorem wrócić z nartami przytroczonymi do plecaków metodą „na husarza”.