Animacja – to brzmi dziś dwuznacznie. Z jednej strony stare, wzruszające kreskówki Disneya, trzeszczące na ekranie każdą kreską, drżącą niczym ścięgna dłoni, która je precyzyjnie kreśliła. Z drugiej – kino, które lada dzień obejdzie się bez aktorów, bo ci animowani w 3D techniką motion capture coraz częściej wypadają lepiej niż żywe pierwowzory. Dość wspomnieć niedawną Księgę dżungli Jona Favreau, w której de facto zagrał tylko jeden chłopiec na bardzo zielonym tle – resztę bohaterów wykreował program komputerowy. Jednak ta imponująca technicznie animacja jest jak plastikowe zabawki – starzeje się równie szybko i definitywnie, a zawsze więcej w tym zażenowania niż wzruszenia kruchością i przemijaniem.
Szczęśliwie kino to nie tylko współczesny Disney, Pixar czy DreamWorks. Powstają też animacje, które są jak ciepłe drewno, jak szorstka cegła i pachnąca trawa. Z wielką przyjemnością wyszukuję dzieciom w Internecie urzekające wizualne metafory, które powstają w ramach Animated Short Film, a płyty z dziełami takich reżyserów, jak Sylvain Chomet, Michael Dudok de Wit czy Tomm Moore, stoją na naszych półkach obok najcenniejszych książek. To istni pasterze odwiecznej ludzkiej wyobraźni. Ich opowieści rodzą się nie po to, by zabawić lub – w wyrafinowanej wersji – serwować psychoanalizę rodzinnych więzi. Próbują wyrazić nowym językiem stare prawdy o człowieku, życiu i naturze. Są współczesną wersją opowieści snutej od zarania dziejów.
Thomas Cahill w książce Jak Irlandczycy ocalili cywilizację przekonuje, że nasze dzisiejsze opowieści byłyby zupełnie inne, gdyby nie irlandzcy mnisi. Podczas gdy św. Hieronim wieszczył kary piekielne za czytanie Cycerona, Irlandczycy – w piśmienniczej euforii – przepisywali pogańską literaturę Grecji i Rzymu, jak leci. Ich kopie przetrwały nietknięte, gdy na kontynencie ginął świat antycznych oryginałów. Mocni wiarą dostrzegali okruchy dobra tam, gdzie inni widzieli tylko ciemność. W obrazach oraz toposach literatury greckiej i rzymskiej (a także w pogańskiej ustnej tradycji celtyckiej) odnajdywali szykowny strój dla dopiero co poznanej Prawdy. Miłość do opowieści oraz przyrodzona hojność i gościnność nakazywały im zachowywać również i te treści, które były im obce, a może nawet i wstrętne. Pod zapisem staroirlandzkiego eposu Tain przeczytamy: „Ja, który zapisałem tę historię (…) oznajmiam, że nie podpisuję się [pod nią]. Niektóre rzeczy tu opisane to albo diabelskie kłamstwa, albo poetyckie wymysły; niektóre są prawdopodobne, niektóre nie; a niektóre stworzono na uciechę idiotom”…
Święte księgi skrybów iroszkockich należą do najpiękniejszych świata: Księga z Kells, Ewangeliarz z Lindisfarne czy Księga z Durrow to arcydzieła – nie tylko dla tych, którzy potrafią czytać. Słowo jest w nich ubrane w misterne szaty miękkich ornamentów, symbolicznych przedstawień roślin, zwierząt i ludzi. Tekst splata się i przenika z graficzną oprawą tak, że trudno orzec, co tu jest zdobieniem, a co podstawą. (Gorąco polecam obejrzeć te karty w powszechnie dostępnych zasobach internetowych biblioteki Trinity College Dublin).