W pokoju nauczycielskim było pusto. Latała tylko mucha i nawet nie miała się czym poczęstować. Ani jednego kubka, ani jednej filiżanki. Pani od polskiego (to ja) i pani od fizyki (no dobrze – przez cały rok trzymałam fason, że jakoby to też ja) były na urlopach. Pani od historii również. (Pst! To ja. Wahając się w kwestii niektórych dat i nazw, kryłam się w ciągu roku za kartami odpowiedzi niemal tak dobrze, jak prowadzący w „Jeden z dziesięciu”). Jednak... w szkole coś się działo. Skądś wyraźnie dobiegały radosne głosy uczennic. Dwa zmysły prowadziły w to samo miejsce. Słuch i węch. A zapach był bardzo charakterystyczny! Oto rolę nauczycielki przejęła pani ze stołówki (to ja!). Czyżby garnki, które w ciągu roku szkolnego kipiały w tle podczas lekcji, teraz stanowiły pomoce dydaktyczne? Najmłodsza uczennica kroiła rabarbar. Część już się gotowała na kompot. „A jaka jest definicja temperatury wrzenia?” – odezwał się głos zza światów, jakby pani od chemii korzystała z bilokacji i znajdowała się teraz jednocześnie na urlopie oraz w kuchni. Uczennice zignorowały pytanie. Najstarsza – zapewne pod wpływem cudownego zapachu – zaczęła układać odę do rabarbaru. Średnia wyrabiała ciasto drożdżowe. Po chwili było gotowe do odstawienia i przykrycia ściereczką. Najmłodsza skończyła krojenie rabarbaru, który miał być dodatkiem do drożdżaka, i z zachwytem obwąchiwała teraz swoje dłonie.
– Czemu nie robią mydła rabarbarowego? – zapytała.
– Może robią. – Pani od stołówki nie zignorowała pytania. – A może to ty je stworzysz, kto wie? I będziesz znaną producentką mydła rabarbarowego. Póki co teraz możecie iść się pakować na rowery, ruszymy zaraz po upieczeniu ciasta – zakomenderowała „pani nauczycielka”. – Kanapki są gotowe, przygotujcie koc, spakujcie książki. Ja biorę szkicownik, kredki i grę niespodziankę. Jak wszystko spakujecie, to jeszcze zjemy zupę.
– No a... ciasto jedzie z nami? – spytała najmłodsza uczennica.