Pytanie jak zaklęcie… Wystarczy je wypowiedzieć, a skakanka (opcjonalnie: piłka, kimono, korki, czepek) w kilka chwil znajdzie swoje miejsce w plecaku pakowanym na trening. Jesteście rodzicami małego sportowca i znacie ten scenariusz? My też. I jako rodzice nieraz połknęliśmy haczyk. Bo już jesteśmy spóźnieni, bo sytuacja kryzysowa (a przecież mamy być wsparciem i ostoją), bo to generuje kolejny stres u naszej pociechy (a tyle jeszcze przed nią), bo... a niech stracę, to ostatni raz… Argumentów tyle, ilu nas, pakujących przyszłą gwiazdę boiska albo kortu. Czy tędy droga? Jako trenerzy nie zgadzamy się na taką „pomoc”. Ale wiemy też, że matczyno-ojcowskie poczucie obowiązku bierze górę i szuka się tej skakanki – jakby to był nasz trening i nasza skakanka. No właśnie! Czyj to trening? O tym, dlaczego to ważne pytanie – już za chwilę.
Obserwujemy trenujące dzieciaki od kilkunastu lat, a od prawie 10 czynimy to w ramach MMS-owego klubu narciarskiego. Wiemy, że na zajęcia trafiają zarówno ci, którzy sami chcą, jak i ci, których rodzice chcą. To nie jest podział wartościujący. I nie jest tu istotne, czy mówimy o sześcio-, czy o jedenastolatku. Z natury dzieci potrzebują i chcą ruchu, ale przecież nie zawsze muszą wiedzieć, jak i gdzie tę potrzebę realizować. Rodzice szukają sposobów i miejsc, gdzie ich latorośl właściwie spożytkuje nadmiar energii. Jeśli sam zainteresowany ma pomysł na siebie albo dyscyplinę, która mu się podoba – sprawa jest prosta. Jeśli nie – wyboru dokonają dorośli. Ważne, że dziecko chce być aktywne. Ta chęć i w naszych szkołach, i w klubie jest najważniejsza.
Kiedy powstawała koncepcja górskich szkół w Beskidach, narty pojawiły się w niej naturalnie i zostały wplecione w szkolny rytm. Na początku były biegówki w Koszarawie, potem – bardziej popularne i łatwiejsze logistycznie za względu na bliskość ośrodka w Korbielowie oraz na słowackich Grunikach – narciarstwo alpejskie. MMS chciałyby funkcjonować jak górskie szkoły w Alpach, nawiązują też do wzorców edukacji sportowej w Skandynawii i Kanadzie. Sport jest istotną częścią tamtych (tu będzie nielubiany termin!) systemów edukacyjnych. Dodajmy, że te systemy są otwarte na potrzeby dzieci i przyjazne ich rozwojowi, a z rozwiązań szkolnych biorą początek rozwiązania klubowe (czyli sport profesjonalny). Tam szkoła, świadoma zależności między zdrowiem fizycznym a szeroko rozumianym dobrostanem zapewnia wszechstronny i interdyscyplinarny dostęp do aktywności, dba o systematyczny rozwój fizyczny, zaszczepia pasję do sportu. A specjaliści od profesjonalnego sportu korzystają z przygotowanej bazy i z pomocą nauczycieli wybierają, a następnie zapraszają do klubów utalentowane dzieciaki. To, oczywiście, działania zunifikowane i funkcjonujące na poziomie ogólnokrajowym. A efekt? Odległa od Alp Skandynawia jest potęgą narciarską! Z zachwytem obserwujemy, czytamy, szukamy, pytamy. Staramy się na naszym skromnym gruncie korzystać z tych wzorów. Mamy WF przez cały rok w terenie, narty są w planie nauczania, dodajemy kolejną godzinę zajęć z propozycjami pozaprogramowych aktywności, jest tutoring ze sportem w tle. I na tej bazie budujemy nasz klub.
Od początku jego funkcjonowania szukamy własnej drogi. Próbujemy, eksperymentujemy, dodajemy i odejmujemy od wzorca klubowego, który obowiązuje w naszej sportowej rzeczywistości. Wiemy, jakie są realia i z jakimi oczekiwaniami się spotkamy. Ale jednocześnie czujemy, że warto być poza nurtem, jeśli to zgodne z naszymi przekonaniami. Podglądamy Europę, czytamy i słuchamy, co nowego w systemach treningowych proponują za oceanem. Na lodowcach podpytujemy trenerów w gondolach i pod trasami treningowymi, co i jak robią. Uczestniczymy w Kongresach Psychologii Sportu i korzystamy z wiedzy pana Wojciecha Herry. Utwierdzeni w naszej wizji rozmawiamy z klubowymi rodzicami i prosimy, by nam zaufali i pozwolili decydować o drodze sportowego rozwoju ich dzieci. Opowiadamy, jak widzimy klubowe zasady i jak układamy pracę. Zwykle się udaje, choć bywa, że potrzeba czasu, by przedyskutować rodzicielskie oczekiwania albo nawet podjąć decyzję o rozstaniu, w pokorze przyjmując, że nie wszyscy muszą podzielać nasze pomysły. Bo czy każdy jest gotowy na przyjęcie założenia, że aby coś robić dobrze, trzeba to robić 10 lat?