Wiele lat temu studiowałam w Amsterdamie. Moim doświadczeniem stało się poznawanie nieznanej rzeczywistości, zgłębianie tematu, szukanie rozwiązań, które mi pomogą w odkrywaniu nowego świata. Samodzielne organizowanie sobie pracy, wyszukiwanie miejsc, które warto poznać, by doświadczyć głębiej, z bliska... Spotkania z ludźmi, rozmowy... Podpatrywanie innych, proszenie o pomoc. To było dawno. W czasach bez dostępu do Internetu. Była za to świetna biblioteka, fonoteka, czytelnia... Weekendy stanowiły dla mnie wyzwanie. Jak znaleźć dla siebie miejsce i przeżyć dobrze ten czas? I wtedy odkryłam coś, co dotychczas kojarzyło mi się raczej z wielkim wysiłkiem i znużeniem.
Kilka lat wcześniej... będąc w liceum, podczas pielgrzymki do Rzymu, mieliśmy okazję odwiedzić Muzea Watykańskie. To było jeszcze przed przełomem i byliśmy pewni, że jest to ten jedyny raz w życiu i należy zobaczyć wszystko, dosłownie wszystko, co się da. Okazja przecież może się nie powtórzyć... Wybraliśmy najdłuższą trasę. Z tego zwiedzania pamiętam jedynie rzeźbę chłopca, który wyjmuje sobie drzazgę. Zatrzymaliśmy się przy nim, zrobiliśmy sobie zdjęcie i przyznaliśmy, że prawdopodobnie wiele nie zapamiętamy... Zapamiętaliśmy tego jednego. Dobrze, że wtedy przystanęliśmy.
Vincent van Gogh Widok Auvers, Van Gogh Museum, Amsterdam
Bogatsza o tamto doświadczenie, zdecydowałam się na zakup rocznej karty do muzeów w Amsterdamie. Mogłam wielokrotnie wchodzić do tych samych miejsc, pozostawać tyle czasu, ile chciałam, bez stresu, że powinnam zwiedzić wszystko. Bez stresu, że to jedyna i niepowtarzalna okazja… Odwiedzałam po kolei wszystkie muzea, jakie były na liście. Do niektórych jednak wracałam. Wracałam, żeby usiąść przed jednym obrazem i patrzeć. Rembrandt, Vermeer, Israëls, van Gogh... Patrzeć i myśleć. Patrzeć i pisać. Najczęściej listy do Marcina. A potem wychodziłam bogatsza. O co? Chyba wówczas jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zatrzymanie się, wpatrywanie w obraz, rozbudzanie w sobie refleksji, doszukiwanie się symboli i ich znaczeń, przywoływanie wspomnień oraz tworzenie nowej (jakże wyjątkowej – bo mojej) rzeczywistości wpłynie na to, czym w przyszłości, już wspólnie z Marcinem, będziemy się zajmować, do czego przykładać wagę, gdzie szukać inspiracji.