Tegoroczny maturzysta (spoza edukacji domowej) wrócił ze szkoły głodny i od razu wszedł do kuchni. Smoczyca smażyła placki ziemniaczane po grecku. Miała jeszcze czas na takie rzeczy jak ścieranie ziemniaków. Pani od angielskiego (that’s me) i francuskiego (c’est moi) dogadały się, że w tym roku uczennica klasy ósmej najpierw zda języki. Te dwie smocze głowy planowały w to wciągnąć trzecią – panią od polskiego (to ja), która jednak od razu zaczęła mamrotać coś na temat poezji, że jest jej dużo, że to trzeba powoli i z uwagą, a nie na pierwszy ogień. Na pierwszy ogień to może EDB, nawet geografia szybciej, ale nie polski… Maturzysta wybił Smoczycę z tych międzygłowych dysput i zagaił:
– Pani zapytała dziś naszą klasę, po co nam rozszerzenie z biologii. Co potem chcemy z tym robić. Powiedziałem, że chciałbym się zająć zielenią na Księżycu, a docelowo na Marsie. „Ale tam nie ma zieleni” – odpowiedziała mi pani. Na co ja odparłem: „No właśnie!”.
Smoczyca mruknęła z uznaniem. Przez chwilę widziała, jak jej syn bronuje z pomocą ciągnika Ursus powierzchnię Księżyca. Za sucho. Wzbity bronami pył zaćmił całe to kosmiczne wyobrażenie.
– Spoko, brat. Ja cię w tym widzę – skomentowała licealistka z edukacji domowej, którą skusił zapach placków. – Wiesz co? Wyślij swoje klasówki z oceną 1 do Elona Muska. W Stanach Zjednoczonych skala ocen biegnie w drugą stronę. Musk uzna cię za geniusza i po prostu masz tę robotę.