Cała rodzina siedziała w dużym pokoju – jak na wyrost nazywali największe pomieszczenie w swoim niewielkim mieszkanku. Teraz pomieszczenie to było jeszcze mniejsze, bo królowała w nim choinka. Co roku przy wyborze kierowali się smukłością drzewka, jednak tym razem nie znaleźli najlepszej na swój metraż. Smoczyca czytała kolejny rozdział wakacyjnego pamiętnika. Ta tradycja jeszcze nikomu się nie znudziła. Nawet nastolatkom. I wtedy najstarsza córka powiedziała tym kolesiom siedzącym w samochodzikach na pedały z portowej wypożyczalni, żeby przestali na chwilę przeklinać, bo idzie jej młodsza siostra. Kolesi totalnie zatkało, przeprosili i pomachali grzecznie młodszej siostrzyczce. Do plaży było już blisko…
Aby oddać klimat letnich wypraw, Smoczyca zrobiła w dzbanku, tym razem na ciepło, syrop z kwiatów czarnego bzu. Jasnożółty, niemal biały napój miał upojny zapach i cudowny, słodki smak. Czas leci. Dopiero co zbierała z córkami kwiaty i układała na papierze na balkonie, co by z nich uszły bardziej i mniej widoczne robaczki. Wczesne lato zawekowało się w dziesięciu dużych słoikach. Teraz ten ciepły napój doskonale rozmiękczał kamienne pierniczki, które Smoczyca upiekła z bardzo starego przepisu. Ponieważ w przepisie był amoniak, a w okolicznych sklepach spożywczych tegoż produktu nie znalazła, zaszła do sklepu z farbami i zapytała, czy jest może saszetka amoniaku, bo to składnik pierniczków. Dwóch sprzedawców wymieniło zaniepokojone spojrzenia i zapadła niezręczna cisza.