
W opowiadaniach o Panu Kuleczce główny bohater ujmuje czytelnika swoja postawą wobec podopiecznych, wyrozumiałością, mądrością, akceptacją. Pan Kuleczka to ukryty portret Wojciecha Widłaka czy wyraz jego tęsknot i marzeń?
Och, bardzo bym chciał być taki jak Pan Kuleczka, ale – co zrobić? – nie jestem. Przyjmijmy zatem, że to ktoś stworzony z moich tęsknot. Starszy niż przeciętny tata, ma w sobie chyba więcej spokoju i dystansu wobec rzeczywistości niż rodzice. Nie jest jednak z całą pewnością ani tatą, ani dziadkiem, a jego podopieczni nie są typowymi wnukami. Wydaje się, że Pan Kuleczka to niemal idealny dorosły. Potrafi znaleźć wspólny język z zupełnie różnymi osobami, potrafi też z nimi wspólnie pomilczeć.
My, dziadkowie, możemy oczywiście pomóc, na przykład przez rozmowę z wnukami. Zwykle łatwiej wysłuchać dziadków niż rodziców.
Można się przy nim ogrzać.
To piękne określenie, dziękuję. Pomyślałem kiedyś, że Pan Kuleczka jest jak mama i tata w jednym. Czuły i ciepły, pozwala na eksperymenty, tłumaczy świat, a więc łączy w sobie cechy zwyczajowo przypisywane mamie i tacie.
Pan Kuleczka miał być kochanym dziadkiem, mamą, tatą czy może figurą pedagoga?
Nic sobie nie zakładałem. Choć od napisania pierwszej historyjki o Panu Kuleczce minęły już 22 lata, te opowiadania wciąż powstają w bardzo tajemniczy dla mnie sposób. Oczywiście z biegiem czasu dostrzegam pewne cenne cechy mojego bohatera. Na przykład umiejętność powstrzymania się od natychmiastowej reakcji. Pan Kuleczka pozwala rozwinąć się sytuacji.
A miejsce pogadanek zastępują u niego pytania.
Pytania, które pomagają jego podopiecznym samodzielnie znaleźć odpowiedzi. Pozwala się Kaczce i Psu pokłócić. Nawet podczas ich pozornie absurdalnych sporów potrafi zrobić krok w tył i zadać pytanie: „A wy jak myślicie?”.
Spotkał Pan kiedyś człowieka podobnego do niego?
Jest w nim coś z obojga moich dziadków, choć późno to dostrzegłem. Dziadkowie dali mi mnóstwo miłości, poczucia bezpieczeństwa i akceptacji. Dziadzio (nigdy nie mówiło się „dziadek”) był drukarzem i dostawałem od niego w prezencie książki z wydrukowaną dedykacją. Chodził ze mną do muzeów. Do dziś pamiętam dziecięcy zachwyt obrazami Wyspiańskiego i – tak! – Matejki. Strych dziadków przeszukiwałem, odkrywając kolejne skarby. Babcia i dziadzio wywarli na mnie duży wpływ.