Rozmawiałam kiedyś z pewną panią psycholog, terapeutką SI, o przyrodzie. Znajdowałyśmy się w sercu warszawskiego zagłębia biurowego. Zewsząd otaczały nas wysokie biurowce, samochody trąbiące w korku. Jak okiem sięgnąć – szkło, metal, chodniki, gdzieniegdzie tylko nienaturalnie okrągła korona małego drzewa. Pani psycholog powiedziała mi, że odkąd mieszka w centrum Warszawy, musi przynajmniej raz w tygodniu pojechać do lasu na cały dzień. Wykazałam pełne zrozumienie, tym bardziej że byliśmy właśnie po dwutygodniowych wakacjach w głuszy. Przyznałam jednak, że nie jeździmy do lasu tak często, jak bym chciała i jak potrzebują moje dzieci, ponieważ mamy dużą rodzinę i co rusz jesteśmy do kogoś gdzieś zapraszani. A to do jednych dziadków, a to do drugich, a to do pradziadków, a to do kogoś z naszego rodzeństwa. A ponieważ cała rodzina (z obu stron) mieszka w jednym mieście, wszyscy się wzajemnie lubimy i chętnie spędzamy razem czas, to tych wizyt w miesiącu (skumulowanych oczywiście w weekendy) bywa sporo i na las już nam czasem braknie czasu i sił. Moja rozmówczyni powiedziała od razu: Taka duża rodzina? To dla dzieci jak emocjonalny las! Dobrze, że mają okazję wzrastać w takich warunkach.
Robimy karierę, czasem gonimy za większym zyskiem, a czasem po prostu za chlebem. A jak w tym świecie odnajdują się nasze dzieci? Jak zbudować silną więź z dziadkami, którzy są kilkaset kilometrów od nas?
Tak, myślę, że jak na współczesne warszawskie czasy jesteśmy pod tym względem w wyjątkowo szczęśliwej sytuacji. Cała duża rodzina w jednym mieście. Nasze dzieci mogą czerpać garściami z mnogości charakterów, sytuacji, doznań. Zdążyły poznać smak zupy pomidorowej w wersjach aż pięciu babć (w tym trzech prababć!) – każda jedyna w swoim rodzaju i najlepsza (zarówno babcia, jak i pomidorówka). Jedna prababcia zawsze nasmaży najlepszych naleśniczków dla swoich prawnusiów; jedna ma tajną skrytkę z metalowymi samochodzikami, którymi bawił się 30 lat temu mój mąż; jedna babcia organizuje najlepsze spacery do lasu z pieskiem; jedna przynosi zawsze jakieś ciekawe książeczki i ma cały arsenał niezwykłych rzeczy: koraliki, kapelusze, spódnice, wachlarze... A dziadkowie? Można z nimi robić, co tylko dusza zapragnie: oglądać medale, stare monety i szable, rozmawiać o pompach, sprężarkach, chemii, fizyce i dawnych czasach, pogrzebać w ogródku, pomajsterkować czy pójść na wyprawę do lasu, zobaczyć bazę, w której onegdaj bawiły się ciocie, wujek, mama, tata.
KORZENIE
– Ludzie? Jak sądzę istnieje sześciu czy siedmiu ludzi. Widziałem ich przed laty. Lecz nigdy nie wiadomo, gdzie można ich odnaleźć. Wiatr nimi miota. Nie mają korzeni – to im bardzo przeszkadza.
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę
Żyjemy w rzeczywistości, w której udajemy, że korzenie nie są aż takie ważne. Jeździmy po całym świecie, w delegacje, na dalekie wyprawy, przeprowadzamy się na koniec świata, rozmawiamy ze sobą przez Skype’a i Messengera. Robimy karierę, czasem gonimy za większym zyskiem, a czasem po prostu za chlebem. A jak w tym świecie odnajdują się nasze dzieci? Jak zbudować silną więź z dziadkami, którzy są kilkaset kilometrów od nas? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, myślę, że każda rodzina powinna znaleźć własny sposób na relację z babcią i dziadkiem. Na pewno warto spróbować!
Żeby poznać siebie, potrzeba poznać swoją przeszłość. Podróż w głąb siebie, odkrycie tajemnicy sprzed lat, ciążące nam pochodzenie – te motywy w literaturze pojawiają się nieustannie, niezależnie od epoki, momentu historycznego czy miejsca na Ziemi. Ich mnogość i powszechność mówią nam coś o naszej ludzkiej kondycji. Potrzebujemy znać naszą przeszłość! I tę w skali makro, i tę w skali mikro. Podręczniki do historii mogą nam pomóc zrozumieć własny naród, ale nie ma podręczników, które wyjaśnią, dlaczego nasza rodzina funkcjonuje tak, a nie inaczej. Pomóc nam w tym może psychologia lub psychoterapia, ale skąd czerpać wiedzę o naszej indywidualnej przeszłości? Myślę, że taka jest – często niedostrzegalna i niedoceniana – rola dziadków. To oni mogą nam pomóc zrozumieć, kim jesteśmy, skąd pochodzimy, jakie dziedzictwo niesiemy.
Ktoś może zarzuci mi, że łatwo się tak mówi, mając całą rodzinę blisko i żyjąc w dobrych relacjach (choć zapewniam, że do idylli nam daleko). Jasne! Jesteśmy różni i różny bagaż dźwigamy. Dziadkowie mają różne charaktery, wnuki mają swoje zainteresowania. My jednak, dzieci jednych i zarazem rodzice tych drugich, możemy, a może nawet powinniśmy, pomóc obu stronom nawiązać więź. Często słyszę żal moich rówieśników, że ich rodzice nie angażują się w życie rodzinne, nie chcą wejść w rolę dziadków. Krytykują lub okazują zupełny brak zainteresowania. I choć są z pewnością dziadkowie niereformowalni, wierzę jednak, że niektórzy potrzebują po prostu więcej czasu na oswojenie się z nową rzeczywistością. I więcej sposobności do zbudowania relacji.
DZIADKOWIE TO KTOŚ WIĘCEJ NIŻ RODZICE RODZICÓW
Nie czarujmy się: nie każdy umie w rodzicielstwo. Jeżeli chodzi o bliskość, ciepło i okazywanie uczuć, to niektórzy odnajdują się dopiero w roli dziadków. Myślę, że dla pewnych osób doświadczenie bycia babcią lub dziadkiem jest swoistą drugą szansą na zbudowanie relacji z najmłodszymi w rodzinie.
Nasi rodzice dorastali często w trudnych okolicznościach czasów powojennych, w szarości i strachu PRL-u. A ich rodzice? Powojenne traumy, stalinowskie represje – w takich warunkach i w takiej kondycji psychicznej nie jest łatwo wychowywać dzieci. W psychologii mówimy nawet o traumie transgeneracyjnej. Trudno roztkliwiać się nad problemami życiowymi czterolatka, gdy wciąż ma się w pamięci wybuchające bomby, obozy, więzienia. Trudno cierpliwie znieść grymaszące nad jedzeniem dziecko, gdy wciąż ma się w pamięci głód i strach, czy jutro będziemy mieli co jeść, czy w ogóle będziemy żyć. Dlatego, między innymi, daleka jestem od osądzania minionych pokoleń. Łatwo z naszej, XXI-wiecznej, dostatniej i wzbogaconej o pokaźny dorobek psychologii perspektywy oceniać negatywnie naszych rodziców czy dziadków.
Może właśnie teraz jest dla nich szansa na lepsze relacje z dziećmi – gdy są już dziadkami i pradziadkami?
Jeżeli nasze wspomnienia z dzieciństwa nie są najlepsze, to proponuję spróbować spojrzeć na dziadków naszych dzieci właśnie jak na... dziadków naszych dzieci. Zapomnieć na chwilę o ranach z przeszłości, o niesprawiedliwych karach, o bezsensownych szlabanach, o kłótniach o ubrania i makijaż, o awanturach o szkołę – i dać szansę najmłodszym członkom rodziny na zbudowanie relacji z tymi najstarszymi. My się nie musimy lubić, ale nasze dzieci mają prawo poznać swoich dziadków. Może stąd właśnie tylko krok do rodzinnego pojednania i przebaczenia?
BEZ NICH NIE BYŁOBY NAS
Dziadkowie to łącznik między teraźniejszością a przeszłością. Nawet ci najgorsi – bo przecież są i tacy, którzy nigdy nie dorosną do tej roli – są ważni. Bez nich nie byłoby nas. Pomyśleć tylko: gdyby 150 lat temu mój prapradziadek nie poznał mojej praprababci – nie byłoby teraz na świecie moich dzieci! Taka perspektywa może pomóc nam spojrzeć z wdzięcznością na przeszłość naszej rodziny. Na wszelkie trudy i cierpienia, których doświadczali nasi przodkowie. Z perspektywy czasu okazuje się, że nawet najmniejszy przypadek może zaważyć na losie kolejnych pokoleń.
ARCHETYPY
Każdy ma w głowie jakieś natychmiastowe skojarzenia z hasłem babcia i dziadek. Wszyscy tęsknimy za pewnym obrazem, sumą wspomnień, na które składa się też literatura, baśnie i bajki. No właśnie. Archetypy sobie, a życie sobie. A przecież to życie jest najciekawsze – samo w sobie! Zamiast więc żałować, że moja babcia nie robi na drutach i nie lepi co piątek pierogów, zaś dziadek wcale nie przesiaduje godzinami w fotelu, pykając fajeczkę, spróbujmy jak najlepiej poznać tych prawdziwych dziadków, z krwi i kości!
SZTAFETA POKOLEŃ
Drzewo genealogiczne to nie tylko efektowna ozdoba w salonie. To także naoczne przypomnienie, że przed nami było tyle, tyle osób. Uświadomienie sobie, że za tymi imionami kryją się konkretne postaci, które przeżywały swoje wzloty i upadki, chwile radości i mniejsze lub większe tragedie – napawać nas może dumą, nastrajać do zadumy, a przede wszystkim zadziwiać. Pomyślmy tylko, ile pociechy płynie z uświadomienia sobie, że zarówno nasi rodzice, jak i dziadkowie, pradziadkowie, prapradziadkowie dawali sobie jakoś radę z pracą zawodową, że mieli gdzie mieszkać (choć pewnie wielu naszych przodków kosztowało to sporo wysiłku), że chodzili do szkoły, zdawali egzaminy, zakładali swoje warsztaty, gabinety albo dzień w dzień ruszali pracować w polu. W trudach macierzyństwa warto wspomnieć nasze mamy, babcie, prababcie, praprababcie... Jakoś dały radę, choć z pewnością nie było im łatwo. Ale (może czasem wbrew logice dziejów) przetrwały, a najlepszym tego świadectwem jesteśmy my i nasze dzieci.
Ta niekończąca się sztafeta pokoleń może znaleźć wyraz właśnie w tworzeniu drzewa genealogicznego. Rodzicom często brakuje czasu na zajmowanie się tego typu sprawami. Za to dziadkowie to co innego! Jeśli w dodatku dziadek lub babcia ma w sobie ducha historyka lub ukrytego detektywa, to wspólnie z wnukami może ruszyć na poszukiwanie tajemnic z przeszłości.
Można do tego zadania podejść ambitnie i zająć się tworzeniem profesjonalnego drzewa genealogicznego. W Internecie znajdziemy wiele portali zrzeszających rodzinnych kronikarzy. Ale pamiętajmy: to nie zawody, w których zwycięża ten, kto dokopie się do najstarszych udokumentowanych protoplastów.
UTRWALONE WSPOMNIENIA
Dziadkowie mogą wraz z wnukami ruszyć śladami rodzinnych przygód. Obejrzeć zdjęcia rodzinne, stare filmy. Okrasić je przy tym zabawnym lub wzruszającym komentarzem. A może nawet pokusić się o wspólne przygotowanie kroniki rodzinnej? Zdjęcia zbierane dekadami teraz, na emeryturze, można wreszcie uporządkować, opisać, skatalogować. A może w którejś wnuczce lub wnuku obudzi się przy okazji natura rodzinnego kronikarza? Dzieci mogą pomóc w tej pracy, nastolatkowe będą mieli sposobność wykazać się znajomością techniki, przygotowując opisy i grafiki na komputerze. Taka wspólna praca (w dodatku regularna, bo spisanie dziejów danej familii z pewnością zajmie więcej niż jeden weekend) może wzmocnić więzi, a przy okazji ileż korzyści dla każdej ze stron: dziadkowie mają poważne zajęcie, w którym nikt ich nie zastąpi, a dzieci rozwijają się w tylu dziedzinach (edukacja domowa par excellance : język polski, historia, geografia, plastyka, technika, WOS...).
Dla pewnych osób doświadczenie bycia babcią lub dziadkiem jest swoistą drugą szansą na zbudowanie relacji z najmłodszymi w rodzinie.
Przy okazji można też poszukać swoich rysów twarzy w obliczach przodków. Kto do kogo jest podobny? Dzieci z pewnością przeżyją niemałe zadziwienie, widząc swojego srogiego pradziadka całego w słodkich loczkach, z misiem pod pachą, lub swoją kochaną babcię, która w najmodniejszej ówcześnie kreacji rusza na potańcówkę.
W ŚWIAT
Odkrywanie rodzinnych historii może być bardzo wciągające. Świetnym uzupełnieniem fotografii i rozmów będą wycieczki w miejsca związane z naszymi przodkami. Rodzinna wyprawa z dziadkami do miejsca ich urodzenia, wizyta na cmentarzu u naszych pra- i prapradziadków, dawny budynek szkoły, do której chodziła babcia – małe i duże ślady historii. A ileż opowieści można przy okazji usłyszeć! I ile wspólnych przeżyć, które zostaną w pamięci najmłodszych.
Dzieci z pewnością przeżyją niemałe zadziwienie, widząc swojego srogiego pradziadka całego w słodkich loczkach, z misiem pod pachą, lub swoją kochaną babcię, która w najmodniejszej ówcześnie kreacji rusza na potańcówkę.
Pamiętam szczególnie taką historię. Cała moja rodzina wyczekiwała przed laty otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego. Moja babcia Danusia, która przeżyła PW, zawsze dbała o pamięć o tamtych wydarzeniach. Pamiętam te nastoletnie emocje, gdy wreszcie mogłam pójść, obejrzeć tę wystawę. W pierwszym roku odwiedziłam to miejsce chyba z pięć razy! Za którymś razem poszłam tam z babcią. Była już wtedy mocno schorowana, ale zależało jej na wizycie w muzeum. Pamiętam, że pojechałyśmy tramwajem, z Żoliborza na Wolę. To był ogromny wysiłek, babcia chodziła o kulach. Oglądałyśmy poszczególne eksponaty, słuchałyśmy powstańczych piosenek, rozmawiałyśmy z pracownikami muzeum, bardzo wzruszonymi, że odwiedził ich świadek tych wydarzeń. Pod koniec trafiłyśmy do sali poświęconej obozowi przejściowemu (Dulag 121 Pruszków). Wśród zdjęć babcia znalazła... zdjęcie swoje i swojej mamy. Po mamie zostało jej tylko kilka fotografii, cały dobytek rodzinny zginął w pożarze stolicy, a moja prababcia zmarła tuż po wojnie. I oto po latach, u schyłku życia, moja babcia mogła zobaczyć zdjęcie swojej mamy. Takiej lekcji historii się nie zapomina.
TRADYCJE KULINARNE
Wszyscy hobbici umieją oczywiście gotować, bo tę sztukę wpajają im rodzice jeszcze przed abecadłem – do abecadła zresztą nie każdy dochodzi (...).
J.R.R. Tolkien Powrót króla
Polecam przeprowadzić mały eksperyment towarzyski: zapytajcie swoich znajomych, jakie potrawy muszą się znaleźć na wigilijnym stole. Może się okazać, że choć mieszkacie w tym samym mieście i chodzicie do tego samego kościoła, zupełnie inne rzeczy będą dla was „niezbędne” podczas Świąt. Oto siła tradycji rodzinnych! Zachęcam, by przyjrzeć się w tym roku uważnie naszym tradycjom, tym dużym i tym małym. Można przygotować sobie specjalny zeszyt, w którym dokumentować będziemy to, co na naszym stole regularnie się pojawia. To świetna okazja do rozmowy o tradycjach i naszym pochodzeniu. Wnuki mogą podpytać babcię o przepis na wielkanocnego mazurka, a dziadka – o patent na najlepsze wigilijne śledziki. A przy okazji warto pociągnąć za język seniorów i wyciągnąć z nich garść faktów i ciekawostek na temat rodziny: jak świętowaliście imieniny lub urodziny? Czy przed wojną piekliście torty? Która prababcia najlepiej gotowała? Który pradziadek przygotowywał najokazalsze przyjęcia? Od tych pytań już krótka droga do: skąd pochodzisz, babciu? Możemy to zobaczyć na mapie? Gdzie mieszkali twoi rodzice przed wojną, dziadku? Wreszcie: co jedliście w czasie wojny? Skąd pochodzi nasza rodzina? Jak poznaliście się z babcią? (Tu seria pytań może zatoczyć koło: jakie potrawy były na waszym weselu?).
Gdy padną już pytania i odpowiedzi, czas przejść do działania. Zagońcie wnuki i dziadków do kuchni na wspólne gotowanie. Przy okazji może dziadkowie uchylą rąbka tajemnicy i zdradzą swój najlepszy przepis? Wtedy koniecznie zanotujcie go w zeszycie z rodzinnymi tradycjami kulinarnymi.
PIERWSZE DZIENNIKARSKIE KROKI
Dziadkowie, jak to ludzie, są różni. Jedni bardziej wylewni, inni bardziej skryci. Na tych drugich warto napuścić swoje dzieci – niech wcielą się w rolę dziennikarza. Wywiad z babcią o jej dzieciństwie to świetna okazja do bliższego poznania. Dyktafon, aparat fotograficzny, notes. Taka wspólna zabawa naprawdę zbliża, a przy okazji wnuki mogą dostrzec w babci lub dziadku kogoś więcej niż tylko starszą panią zmęczoną życiem i chorobami lub starszego pana wiecznie narzekającego na polityków, służbę zdrowia i wszystko dokoła.
Nie mam już żadnych dziadków. Dwoje zmarło, gdy chodziłam do szkoły podstawowej, dwoje – kiedy sama już byłam mamą.
Babcia Stasia – niezrównana w gotowaniu. Na podwieczorek nalewała mi domowy kisielek do maleńkich porcelanowych filiżaneczek, a na spodeczku kładła jeden cukierek. Zawdzięczam jej brak traumy po rozłące z mamą, która trafiła na dłużej do szpitala, gdy miałam niespełna 4 lata.
Dziadek Zygmunt – dentysta, wielki pasjonat historii naszej rodziny. Poświęcił pół życia na uporządkowanie rodzinnego archiwum.
Babcia Danusia – zawsze młoda duchem, gotowa wysłuchać, poplotkować, doradzić w kwestii ubrań, chłopaków i książek. Poszłam w jej ślady zawodowe. Babcia przyjaciółka.
Dziadek Zdzisio – rodzinny bohater, kawaler Orderu Virtuti Militari, żołnierz wyklęty, więzień katowni na Rakowieckiej, nieprzeciętnie przystojny, inteligentny i utalentowany. Karmił mnie nieprzyzwoitą ilością słodyczy.
Oczywiście o każdym mogłabym napisać dużo więcej, ale to są moje pierwsze skojarzenia z każdym z nich. Zachęcam, do spojrzenia na swoich dziadków z takim dystansem, z docenieniem. Ciekawe, co po latach zapamiętają moje dzieci? Jak opiszą swoich dziadków i babcie z perspektywy 30-40 lat? Co zostanie w ich sercach i pamięci, a co tylko na fotografii? Czy dbam o to, jakie są relacje moich dzieci z moimi rodzicami i teściami? Czy stwarzam sposobność do powstania takich więzi?