Jako młodzi rodzice stresujemy się i jednocześnie ekscytujemy organizacją przestrzeni dla pierworodnego. Jeśli nie jesteśmy z wykształcenia architektami, zapewne nie przyjdzie nam do głowy podawać w wątpliwość, jak powinien wyglądać standardowy pokój dla noworodka. Zapytani o elementy wyposażenia pokoju z pewnością odpowiemy: łóżeczko, przewijak, kosz na zabawki, szafa, karuzela… Jednak czy te wszystkie elementy są na pewno potrzebne? Czy one naprawdę będą wspierały rozwój dziecka?
Żyjemy obecnie w świecie obrazów, w których przedstawione są idealne światy z uśmiechniętymi rodzinami i smacznymi owsiankami. Piękne pokoje dla dzieci na Instagramie czy Pintereście zachwycają niejednego rodzica. Próbujemy odtworzyć to, co widzimy, i podążamy za różnymi trendami, często nie zastanawiając się, czy dany gadżet w ogóle pasuje do nas i naszego dziecka. I czy naprawdę nam się podoba? W przyszłym sezonie butelkowa zieleń będzie wyparta przez kolejny kolor, a naklejki na ścianach będą kojarzyły się z kiczem. Czy naprawdę tego chcemy i czy właśnie tego potrzebuje nasze dziecko?
Widziałam już mnóstwo pokoi dziecięcych. Zazwyczaj zapraszają mnie tam rodzice, którzy czują, że ta przestrzeń dziecku nie służy. „On nie chce przebywać w swoim pokoju! A ma taką ładną tapetę!”. Tapeta, ładna półka, naklejka z dinozaurem? Pytam ich, czy te elementy mają sprawić, że dziecko będzie z chęcią bawiło się u siebie. Czy te dekoracje i dizajnerskie meble sprawią, że będzie szczęśliwsze? Skoro dotąd to nie wypaliło, może warto poszukać głębiej.
Wchodzę do pokoju rocznej Tosi. Nasze pierwsze rozmowy zaczynają się od oczekiwań mamy klientki. Jaki styl, kolory, dodatki. Widzę, że bardzo się postarała. Na ścianie wiszą półki domki i na nich siedzą ładne pluszowe króliczki. Na drugiej jakiś drewniany domek – dekoracja niesłużąca niczemu. Na środku duży kojec – łóżeczko w kształcie pięciokąta. Oczywiście śliczny, drewniany, z pięknymi ochraniaczami. Z boku stoją dwie komody, a na drugiej ścianie dwa gigantyczne kosze z zabawkami i pluszakami oraz duża biała szafa.
Odkąd maluch pojawia się w naszym otoczeniu, to on staje się dla nas nauczycielem tego, jak ma wyglądać przestrzeń, aby była dla niego najodpowiedniejsza.
„Mamy mało miejsca do przechowywania, pokój jest malutki, nieustawny, nie wiem, co zmienić, aby Tosia mogła się tutaj bawić”. Zaczęłam zadawać pytania. Gdzie przebywają najczęściej w domu? Co Tosia lubi robić? Gdzie najczęściej zagląda? „Cały czas demoluje nam książki w salonie! Nie wiem, jak mam jej wytłumaczyć, żeby ich nie rozwalała! W kuchni wyciąga wszystko z szafek, nie mogę spokojnie ugotować obiadu”. Po tych zdaniach wiedziałam, że metamorfoza nie skończy się jedynie na dziecięcym pokoiku.
Przestrzeń dziecka to nie tylko jego pokój. Tym bardziej, jeśli mamy maluszka, który pragnie zwiedzać i poznawać cały świat. Gdy tylko dorwie się do podłogi, będzie wciskał swoje małe łapki i głowę, by sprawdzić i zbadać wszystko! Bo wszystko jest dla niego nowością. Maria Montessori mówiła, że dziecko pcha do rozwoju niesamowita wewnętrzna siła, która została nazwana przez jednego z angielskich psychologów horme . Odkąd maluch pojawia się w naszym otoczeniu, to on staje się dla nas nauczycielem tego, jak ma wyglądać przestrzeń, aby była dla niego najodpowiedniejsza. Będąc rodzicami maluszka, widzimy jego niewerbalne zachowania, które jasno wskazują nam kierunek postępowania. Mając w domu starszaka, możemy porozmawiać o jego potrzebach. Będziemy wiedzieli, co lubi, a co mu przeszkadza.
Zacznijmy od analizy przestrzeni i zaobserwowania potrzeb dziecka, a nie od kupowania półki, która była na promocji.
W jakim wieku jest nasze dziecko? Jakie ma umiejętności? Jak jest duże i co widzi z poziomu, na którym ma swój wzrok?
Zapytałam mamę Tosi, jak wygląda ich rutyna, co robią każdego dnia, gdzie dokładnie bawi się Mała. Pootwierałam ich komody, szafy, pudła – byłam jak wścibska ciotka. „Słuchaj, wy macie za dużo rzeczy”. Nieużywane ubrania i perfumy oraz sprzęty elektroniczne były w jednej z komód. Drugą zajmowały dziecięce ubranka, komody ledwo się domykały! Pomogłam jej odgracić pokój, była zdziwiona, że nagromadziła mnóstwo przedmiotów i ubrań zarówno jej, jak i córki, których de facto nie potrzebuje. Gdy po kilku godzinach przerobiłyśmy wszystkie rzeczy, okazało się, że jedna komoda jest w ogóle w tym pokoju niepotrzebna, a w szafie przechowuje tylko rzeczy, które Tosia dostała w prezencie, oraz pampersy.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie z radosnym głosem: „Kasiu, sprzedałam komodę i szafę – mamy teraz mnóstwo przestrzeni!”. Zobaczyła tę ogromną zmianę, zyskała pieniądze i dodatkowe miejsce. Czego chcieć więcej?
Przeszłam do dalszej części odgracania. Najgorsze było łóżeczko. Bardzo drogie, ale tak naprawdę było to miejsce jak więzienie. Długo rozmawiałyśmy na ten temat. Próbowała samą siebie przekonać do zasadności tego zakupu, ale na koniec stwierdziła, że to jest kompletnie bez sensu.
Gdy pierwszy raz zetknęłam się z metodą Montessori, wpisując tę frazę w Internecie, zaskoczona zobaczyłam zdjęcia pokoi dziecięcych, gdzie zamiast łóżeczek są posłania na ziemi. (Złośliwi porównują je do psich posłań). No właśnie, o co chodzi z tymi łóżeczkami.
Maria Montessori zwróciła uwagę na to, że jako rodzice robimy wiele rzeczy dla wygody. W samym ułatwieniu sobie życia, aby było nam wygodniej, nie ma nic złego, ale jeśli robimy to kosztem wolności małego dziecka – już tak.
Z jednej strony może nam się wydawać, że łóżeczko daje dziecku bezpieczeństwo, z drugiej jednak niesamowicie je ogranicza. „To, co nazywamy dziecięcym łóżeczkiem, jest tak naprawdę pierwszym okrutnym więzieniem, do którego rodzina wtrąca te istoty walczące o psychiczne istnienie. Dzieci są więźniami, a ta wysoka metalowa klatka z materacykiem, na który wrzuca się dzieci, to jednocześnie rzeczywistość i symbol. Dzieci są więźniami cywilizacji, która na drodze rozwoju została skonstruowana wyłącznie przez dorosłego, dla wygody dorosłego i która coraz bardziej się zamyka, zostawiając coraz mniejszą przestrzeń dla wolności dziecka” (cyt. za: Maria Montessori Sekret dzieciństwa ).
Gdy maluszek pragnie pomaszerować na przechadzkę, pooglądać książeczkę, sprawdzić, co robi mama, czy po prostu poobserwować cały swój pokój, dzięki materacowi leżącemu na ziemi ma taką możliwość. Jeśli ten sam maluch przebywa w zamkniętym łóżeczku, to czując ogromną potrzebę zmiany lokalizacji, musi zacząć nas wołać. Uczy się, że trzeba płaczem lub krzykiem wywołać rodzica, który ma się domyślić, o co mu chodzi.
Gdy zastanowimy się, czego pragniemy dla naszych dzieci, to jedną z odpowiedzi będzie zapewne: bycie pewnym siebie i samodzielnym człowiekiem. Zadajmy sobie więc pytanie, od kiedy nasz maluch ma zacząć. W wieku dwóch czy trzech lat? Czy może jak pójdzie do szkoły? Dziecko powinno mieć możliwość już od najmłodszych lat zaspokajać swoje potrzeby, takie jak chociażby decyzja o tym, kiedy wejdzie do swojego łóżka albo z niego wyjdzie.
Mama Tosi sprzedała łóżeczko. Swoją drogą było to coś, w czym jej córka w ogóle nie spała, wolała przytulić się w nocy do rodziców, było jej nawet łatwiej zczołgać się z ich łóżka na ziemię. Ona już wcześniej niż mama wiedziała, czego potrzebuje i jakie wyposażenie będzie dla niej najodpowiedniejsze. Wyobraźcie sobie ten pokój w nowym wydaniu: z jedną komodą, materacem i pustką. „To teraz możemy projektować” – powiedziałam.
W pokoju stanął otwarty regał na zabawki, na którym położyłyśmy kilka sztuk dość nieoczywistych „wyzwań” dla Tosi, jak koszyczek wypełniony sznurkami czy album ze zdjęciami. Do starej skrzyni włożyłyśmy książki, aby Mała mogła swobodnie je wyciągać. Na dniach zbudowaliśmy z mężem biurko i krzesełko dla Tosi oraz zamocowaliśmy uchwyt na rolkę papieru. Nad materacem zawisły obrazki z ulubionymi zwierzętami dziewczynki.
Gdy przyszłam do nich za jakiś czas, przestrzeń nabierała wyrazu, jej mama kupiła maszynę do szycia i uszyła jej piękne poduszki oraz roletę rzymską. Na komodzie pojawiły się rośliny. Na półkach nowe zabawki, którymi Tosia chętnie się bawiła.
„Uwielbiamy tu przebywać!” – zawołała mama Tosi. Czuły się w tej przestrzeni jak u siebie. Podczas gdy Tosia rozpracowywała kolejne zabawki albo czytała książki, jej mama siedziała sobie spokojnie na materacu z kawą. W takiej przestrzeni można było odpocząć. Mimo małej wielkości pomieszczenia udało się zorganizować przestrzeń dla dziecka dopasowaną do jego potrzeb i wzrostu. Nie przestrzeń na Instagrama czy Pinteresta, to nie miało znaczenia. Miejsce, w którym mała Tosia czuła się swobodnie, a gdy była zmęczona, kładła się na swoim materacu. Jeśli chciała porysować, korzystała z łatwo dostępnych materiałów. Zaś kiedy chciała się przebrać, dokładnie wiedziała, gdzie znajdują się jej ubrania. Wolna i zadowolona, bo może sama o siebie zadbać.