W rozwoju duchowym najmłodszych i przekazywaniu im wiary jest pewien aspekt, który dla chyba wszystkich rodziców jest najbardziej stresujący: udział dzieci w niedzielnej Mszy Świętej. Zwłaszcza gdy tych maluchów (w dodatku z niewielką różnicą wieku) jest kilkoro, a rodziców do ogarnięcia całej czeredy – tylko dwoje.
Niedzielne wyjście do kościoła może przybrać różne formy. Na przykład: wyprawy górskiej (zabieram do torby wszystko, co może się przydać), zbrojenia wojennego (obmyślam taktyki działania: ofensywa – siadam z przodu, defensywa – siadam najbliżej wyjścia), żołnierskiej musztry (ustawiam dzieci do pionu, zawczasu informując o konsekwencjach), planowania strategii działań firmowych (lepiej iść, jak młodzież będzie spać / właśnie się obudzi / licząc na dobry humor / gdy będzie już ospała przed drzemką)... Trochę śmiesznie, trochę strasznie, tymczasem Eucharystia – źródło i szczyt życia chrześcijańskiego! – powinna być (a właściwie: chcemy, aby była) dla nas miejscem spotkania, odpoczynku, wyciszenia, napełnienia. Lepiej, by to pragnienie wynikało z miłości niż z obowiązku i strachu.
Wybieramy się więc na niedzielną Mszę z pragnieniem napełnienia własnego serca i wzrostu wiary u naszych latorośli. Zdarza się, że oczekiwania te zderzają się z murem rzeczywistości: zamiast uniesień modlitewnych – klniemy pod nosem, zamiast patrzenia w górę – patrzymy pod nogi, zamiast ciszy – uciszamy maluchy. Czy jest więc w ogóle sens zabierać małe dzieci do kościoła? Czy one na tym korzystają i pozwalają korzystać dorosłym? Co dzieciom daje udział w Eucharystii?
Przeczytałam i wysłuchałam już naprawdę sporo opinii na temat udziału najmłodszych w niedzielnej Eucharystii. Głosów jest wiele, a argumentacje jednej, drugiej, trzeciej i kolejnych stron – godne zauważenia.
Jedna strona odradza zabieranie maluchów na nabożeństwo, proponując pozostawienie ich z opiekunką lub chodzenie do kościoła na zmianę (np. rano idzie mama, a wieczorem – tata). Taka opcja pozwala rodzicom skupić się na głębszym przeżywaniu Mszy, bez rozproszeń. I z pewnością jest to opcja dla rodziców zmęczonych i kompletnie zestresowanych opieką nad dziećmi w kościele oraz dla maluchów wyjątkowo żywych i hałasujących. Czasami przymusowymi „zwolennikami” takiej opcji są osoby, którym w wyjątkowo przykry sposób zwrócono w kościele uwagę, i teraz trudno im przełamać się, aby z powrotem razem z dziećmi uczestniczyć w nabożeństwach. Ci, którzy wolą samotnie brać udział w Eucharystii, podkreślają, że obowiązek uczestnictwa we Mszy świętej mają dzieci dopiero od siódmego roku życia.
Po drugiej stronie spotkamy zwolenników tzw. Mszy dla dzieci, na które wybierają się całymi rodzinami. Z mojego doświadczenia Msza dla dzieci na wsi i Msza dla dzieci w mieście to dwie zupełnie inne rzeczy. Wiele rodzin wybiera taką opcję, ponieważ dopiero tu przyjmowane są z otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy. Niekiedy jednak forma takiego nabożeństwa powoduje jeszcze większe rozproszenie u dzieci, zdarzyło nam się uczestniczyć w mieście w Mszach, podczas których panował rozgardiasz, hałas, przyzwolenie na „latanie po ołtarzu”... Wiele rodzin w takiej atmosferze w końcu czuje się w kościele bezpiecznie. Nikt nie zwraca im uwagi, nie osądza i zawsze znajdzie się dziecko, które „krzyczy głośniej od mojego”. Gdzie jest jednak granica pomiędzy przyjęciem rodzin z dziećmi z dobrodziejstwem inwentarza, a wymaganiem i kształtowaniem dobrych nawyków? Msze Święte dla dzieci w wiejskich parafiach to jednak co innego. Oprócz tego, że homilia jest dedykowana dzieciom, czy na zasadzie dialogu z nimi, Msza niewiele różni się od tej dla dorosłych – panuje atmosfera ciszy i skupienia. Swoją drogą ciekawa różnica między miastem a wsią…
Kolejna strona podkreśla wagę wspólnego udziału małżonków wraz z dziećmi w Eucharystii, stawia jednak wymagania, a więc udział w typowej miejskiej Mszy dla dzieci nie jest dla nich. Wspólny udział w Eucharystii to nie tylko coniedzielny rytuał, lecz także budowanie jedności i miłości. Zabieranie dzieci na Mszę od najmłodszych lat ma głębokie znaczenie duchowe, a kiedy dzieci doświadczają sacrum , same potrafią zachować się adekwatnie do sytuacji.
Bez względu na to, czy jesteś radykalnym zwolennikiem którejś opcji, a może żonglerem wszystkich wymienionych (bo każde dziecko zaskakuje swoją indywidualnością), zachęcam, by pomyśleć o tym, jak przygotować dzieci do udziału w każdej niedzielnej Mszy Świętej.
Warto wprowadzać dzieci w temat od najmłodszych lat. Jeśli czujemy opór, aby zabierać je na niedzielne Eucharystie, możemy pójść na Mszę w tygodniu, kiedy jest mniej ludzi, lub na jakieś nabożeństwo. Dobrym pomysłem może być także wizyta w pustym kościele w dniu powszednim. Dzieci są zainteresowane nową przestrzenią, można więc podprowadzić je do ołtarza, pozwolić dotknąć balustrady, wejść po schodkach, zaglądnąć do konfesjonału czy do zakrystii, o ile ksiądz na to pozwoli. To dobra okazja, by pokazać obrazy, freski, sceny drogi krzyżowej, figury świętych, i opowiedzieć o tym, co widzimy, pokazać kontekst namalowanej sceny biblijnej lub wyjaśnić, czemu św. Krzysztof trzyma na ręku dzieciątko Jezus.
Dzieci, które są już piśmienne, warto zaopatrzyć w kartkę i ołówek, i zachęcić, by napisały po kolei części Mszy świętej. Później w domu można wspólnie przygotować Mszalik dla dziecka: z wypisanymi częściami liturgii, modlitwami czy obrazkami. Zapewniam, że pytania „kiedy będzie koniec?”, przestaną się tak często pojawiać, gdy odeślemy dziecko, aby sprawdziło w swoim własnym Mszaliku.
Katecheza Dobrego Pasterza proponuje zaprezentowanie dzieciom (podczas katechezy bądź w warunkach domowych) części Mszy Świętej – z wyjaśnieniem, co w danym momencie się dzieje. Można przeczytać, i zapisać dzieciom modlitwę, którą wypowiada kapłan w momencie przeistoczenia czy epiklezy. Później dzieci podczas Mszy czekają na dany moment i próbują go odnaleźć, a przede wszystkim są w stanie dużo głębiej zrozumieć, co się dzieje.
Warto też przygotować dzieciom kartki czy osobny zeszyt do zapisywania i/lub rysowania tego, co usłyszały podczas Mszy. Aby mogły to uczynić, powinny wykazać zainteresowanie i choć przez trochę skupić się i uważnie brać udział we Mszy.
Dobrze jest również uważnie poobserwować swoje dziecko i zauważyć, co pozwala mu uzyskać większą koncentrację. Jeśli jest wzrokowcem, z pewnością świetnie będzie się czuło, siedząc w pierwszej ławce i mogąc obserwować, co dzieje się na ołtarzu. Jeśli jest kinestetykiem, lepiej stanąć gdzieś z samego tyłu i dać mu możliwość poruszania się (w granicach normy), co sprawi, że będzie bardziej uważnie słuchało słów wypowiadanych przez kapłana.
Jednak przede wszystkim to nasza postawa kształtuje podejście dzieci do niedzielnej Eucharystii. Czy widzą nas radosnych, czekających na tę chwilę, skupionych, pełnych uważności i wdzięczności? Czy widzą, że jest dla nas ważna? Warto podkreślić to wydarzenie wyjątkowym ubiorem i zaplanowaniem Mszy w centrum niedzieli (nie jako dodatek, ale główny punkt dnia), zaś po Eucharystii – wspólnym świętowaniem przy niedzielnym cieście czy wyprawą na lody.
Im więcej poznaję rodzin, indywidualnych historii, różnorodnych dzieci, tym bardziej czuję, że rodzice najlepiej wiedzą, kiedy i jak wprowadzać dzieci do kościoła. Mnie osobiście zależy na tym, aby nasza rodzina wspólnie uczestniczyła w Eucharystii. Mamy swoje taktyki: siadamy blisko ołtarza, wybieramy Msze „dla dorosłych”. Jednak i nas zaskakują nasze pociechy, więc taktyki zmieniamy, dopasowujemy do aktualnych potrzeb.
Niedawno usłyszałam, że rodzice uświęcają się przez przyprowadzanie dzieci do kościoła – i to także w tych trudnych momentach, gdy dzieci nie zachowują się tak, jak byśmy sobie tego życzyli, gdy pada na nas surowy wzrok starszej pani z ławki obok. Wiadomo, że starsza pani i inni wierni chcą się spokojnie, w ciszy pomodlić. My także chcemy wzrastać duchowo i pozwolić wzrastać naszym dzieciom. One zaś chcą być sobą: ruszać się, reagować spontanicznie. Kapłan chce odprawić Mszę Świętą. Jak to wszystko pogodzić? „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, do takich bowiem należy królestwo niebieskie”.