Super Babcia
Nie spotkałam nigdy żadnego z moich dziadków, umarli obaj młodo, po jednym zostały zdjęcia uśmiechniętego chłopaka w ułańskim mundurze, po drugim nie ma nawet tego. Miałam za to dwie babcie, z których jedna przez swoją wyrazistą osobowość wywarła na mnie konkretny wpływ.
Bo – nie śmiejcie się, wy, którzy mnie znacie – moja babcia Agnieszka była nieprawdopodobnie zorganizowana, szybka, skuteczna, punktualna i pilna. Pracowała jak kombajn, liczyła jak komputer, równie sprawnie jak komputer zapamiętywała też dane (zwłaszcza niewygodne). Nosiła czyste, wyprasowane, równo zapięte ubrania, robiła na drutach najlepsze w okolicy skarpetki z okrągłą piętą i wszyscy się jej trochę bali. Własna skuteczność była dla niej zdecydowanie powodem do dumy. A całkiem serio miała z czego być dumna, jeśli została wdową, mając dwadzieścia sześć lat, z dwojgiem malutkich dzieci, w niedokończonym domu bez prądu i wody (rok 1947…), całkiem sama skończyła budowę i zarabiała na utrzymanie rodziny przez kilkanaście kolejnych lat.
Kochała ogromnie swoje wnuki i prawnuki, zwłaszcza moją siostrę i mnie, mieszkające na tym samym podwórku wnuczki-niedorajdy. Uważała nas za niezborne i niepraktyczne ofiary losu (nie umiałyśmy sprzątać, gotowałyśmy jak popadnie i nigdy dwa razy to samo, czytałyśmy całymi dniami, wreszcie włóczyłyśmy się po świecie w tę i we w tę). Kręciła nad nami głową, wręczała na drogę jajka, kanapki i pieniądze, cieszyła się z naszych osiągnięć i wyposażyła nas w przekonanie, że siły ludzkie (a nawet konkretnie: siły kobiece) są niezmierzone. Była najbardziej imponującą, najdzielniejszą i najsilniejszą kobietą, jaką spotkałam.