„Była zapierającą dech w piersi pięknością, wcieleniem słowiańskiego czaru”, napisał o niej „The Guardian”. Wszystko, co ważne dla artysty, uważała, że przeżyła. Przy czym to ważne, niestety, dotyczyło w jej wyobrażeniu głównie obszaru obyczajowo-seksualnego. Przeżyła wszystko, starannie kolekcjonując wrażenia, a jednak nie znalazła spełnienia. Przemyślanym, precyzyjnym wysiłkiem stworzyła własny mit, którego zadaniem było z jednej strony pracować na jej sukces, z drugiej – wypełnić pustkę i smutek, jakiego nieustannie doświadczała.
Urodziła się w Moskwie w 1898 roku, w bardzo majętnej rodzinie. Do dziś większość jednak sądzi, że pochodziła z Warszawy. Młodość spędziła, uczestnicząc w balach na salonach Petersburga, brylując w towarzystwie tamtejszej arystokracji i bogatego mieszczaństwa. Gdy wybuchła rosyjska rewolucja, uciekła do Paryża wraz z mężem – Tadeuszem Łempickim, którego wydobyła z sowieckiego więzienia, płacąc wdziękami konsulowi szwedzkiemu za dyplomatyczną przysługę. Zostawili za sobą wszystko, co mieli, i utracili to na zawsze. W Paryżu stali się z dnia na dzień zwyczajnymi uchodźcami ze Wschodu, jakich wówczas było wielu, biednymi emigrantami. Do tego Łempicki nigdy już nie wrócił do równowagi psychicznej po doświadczeniach z niewoli. Odtąd niósł w sobie mrok i ból, czyli to, na co Tamara nie chciała się nigdy zgodzić w swoim życiu – jej program brzmiał bowiem niezmiennie: sztuka i zabawa.
To w takich trudnych okolicznościach Tamara Łempicka uwolniła swój talent – zrobiła to przede wszystkim ze względów praktycznych. Potrzebowali pieniędzy. A ona sama po prostu chciała być nieprzerwanie bogata. I to podejście do życia – skalkulowane, przemyślane, wyreżyserowane w każdym calu – odtąd nie opuści jej niemal ani na moment. Poza chwilami, kiedy smutek i pustka okażą się tak silne, że Tamara nie będzie w stanie od nich uciec w kreację i hedonizm. Jak wówczas, gdy natłok pracy, wyniszczający styl nocnego życia i kolejne rozpadające się związki rozbudzą depresję (nawracającą przez całe życie) i Tamara uda się do włoskiego klasztoru z zamiarem… zostania zakonnicą. Jednak już podczas pierwszego spotkania z przełożoną zgromadzenia instynkt malarski podniósł głowę wyżej niż depresja. Tamara po upływie wakacji, pełna artystycznej werwy, pożegnała zakonnice z jednym z najbardziej poruszających jej obrazów – Matka Przełożona (1935). Stał się on ulubionym obrazem Łempickiej, bardzo osobistym. Ten fotograficznie wierny portret malowała z pamięci, objawiając swój talent. Kobieta, którą na nim widzimy, przedstawiona jest w zupełnie odmiennym dla Tamary stylu – jest przede wszystkim człowiekiem, a nie połyskującą metalicznie, zmysłową (sic!) bryłą. W jej oczach dostrzec można myśli i uczucia. W spojrzeniu matki przełożonej kryje się równie wiele bólu, gniewu, co współczucia. Patrząc na ten obraz – starej, uważnej i skupionej kobiety, nie sposób uciec od wrażenia, że smutek i rozczarowanie szamotaniną świata nie były również obce Łempickiej, choć ona sama nigdy nie zdobyła się – przynajmniej publicznie – na to, by podążyć za nimi i z nimi się zmierzyć. Wolała zdusić w sobie bolesną refleksję, ukryć głęboko i skupić wzrok na tym, co atrakcyjne; choć na dłuższą metę, w głębi serca rodziło to pustkę i samotność. Skrupulatnie skrywane mroczne tło życia osobistego Łempickiej przywołują na obrazach tak częste panoramy miasta w dalekim planie – stłoczone, walące się chaotycznie na siebie bryły – tak jak na portretach męża czy córki (Niedokończony mężczyzna , 1928; Kizette na balkonie , 1927). Na wielu jej płótnach, porywających na pierwszy rzut oka, kryje się w niepozornym kącie zagrożenie i niepokój.
Obcując z tą dramatyczną wizją, trudno mi oprzeć się skojarzeniu, jak bardzo nastoletnia jest to wizja – gwałtowna, wewnętrznie sprzeczna i niepokorna wobec kolei życia. Okres przejścia, jakim jest czas dojrzewania, jest podszyty depresyjnością – stanem naturalnym dla tego etapu życia. Obrazy Łempickiej, na których świat nie stroni od sztywności i schematu, a na horyzoncie rozpada się w gruzy, cechuje jedyna stałość – ludzkie ciało.