Doświadczenia ostatnich miesięcy, które wszystkim nam, w mniejszym lub większym stopniu, przyszło podzielać, sprawiły, że Kredowy bon mot: Jesteś najlepszym przewodnikiem swojego dziecka raz po raz wracał do mnie w przeróżnych odsłonach. A to rozlewał się słodyczą w sercu (np. tuż po ostatnim zdanym w tym roku egzaminie dzieci), a to walił mnie z rubasznym uznaniem po plecach (np. kiedy po wielu zdalnych wskazówkach nauczyciela nastroiłam wiolonczelę córki, choć sama nie umiem na niej grać). Bywały jednak i takie chwile, kiedy rozbrzmiewał niczym jednoznaczna odmowa wsparcia w obliczu nadciągającego cyklonu. Bo bywają chwile, kiedy „najlepszy” brutalnie oznacza „jedyny”. Taki elegancki eufemizm, który pozwala wszystkim wokół niepostrzeżenie, chyłkiem, na paluszkach rozejść się do swoich spraw. Tymczasem nawet najlepsi potrzebują wsparcia. Nawet najwięksi wojownicy miewają kryzysy i chwile bezradności. Nawet ci, którzy jasno widzą cel i bez wahania obierają kierunek, w czasie swojej podróży natrafiają na długie i ciemne tunele, które muszą pokonać w kompletnej samotności. I, co najważniejsze, właśnie te momenty zagubienia i zwątpienia ostatecznie dowodzą, że lepszych przewodników od nich nie ma.
Czy w perspektywie niezwykłych uzdolnień człowiek zawsze jest niewolnikiem własnego talentu, bez prawa wyboru zwykłego życia – miłości, przyjaźni, prostej radości, beztroski?
Obdarowani (2017) w reżyserii Marca Webba to opowieść dokładnie o tym. Polecam ją każdemu rodzicowi, nauczycielowi, każdemu przewodnikowi, który w swoim trudzie nie zawsze dostrzega piękno misji, esencję życia, chlubę namaszczenia, częściej zaś – własną nieudolność. To historia przedstawiona bardzo subtelnie, uczciwie i z każdej możliwej perspektywy. Dla jednych będzie pokrzepieniem, dla innych przestrogą. Mam jednak nieodparte wrażenie, że dla każdego widza jest zaproszeniem, by odpowiedzieć samemu sobie, co jest najważniejsze – w życiu, w relacji z ludźmi, w byciu dla świata.
Bohaterami Obdarowanych są Frank Adler (w tej roli zaskakujący Chris Evans) i jego siedmioletnia siostrzenica (Grace McKenna), którą wychowuje od czasu, gdy zmarła jej matka. Mary, tak jak jej mama, jest geniuszem matematycznym. Pomimo młodego wieku, z pasją i zrozumieniem (sic!) pochłania akademickie podręczniki, gardząc towarzystwem rówieśników i wizją szkoły kolorowej i wesołej. Frank, który dotąd sam dbał o jej edukację, właśnie podjął decyzję, że powinna spakować tornister i rozpocząć naukę w pierwszej klasie.
Reżyser od razu wprowadza nas w samo sedno opowiadanej historii. Przedstawia nam Franka jako człowieka, któremu zależy, by Mary była przede wszystkim normalnym dzieckiem – bawiła się, zawierała przyjaźnie, poznawała świat i ludzi. Nie ma dla niego znaczenia, że siostrzenica na lekcjach będzie się przeważnie nudzić. Pragnie przede wszystkim, by dojrzewała jako człowiek wśród ludzi. Nie chce, by geniusz dziewczynki przesłonił ją samą, uczynił z niej dziwoląga albo obiekt wyłącznie zazdrości i podziwu. Jeśli edukacja w szkole rodzi w nim wątpliwości, to nie ze względu na śmiesznie niski (jak na możliwości Mary) poziom wymagań, lecz z obawy, że leniwy system zachłyśnie się jej geniuszem i porwie ją, niczym swoją własność, na wątpliwe ścieżki naukowej kariery. Oczywiście, jego obawy rychło się spełniają. Mary otrzymuje propozycję edukacji na prestiżowej uczelni. Thomas jest temu przeciwny i wówczas... na scenę wkracza babcia Adler (Lindsay Duncan). Intrygująca, elegancka, władcza i wpływowa...
Obdarowani Webba to trochę jak skrzyżowanie Sprawy Kramerów z dziełem Jodie Foster Tate – mały geniusz . Spór sądowy potencjalnych opiekunów o władzę wychowawczą jest tu okazją do głębokiej debaty, czym jest wybitny talent, wręcz geniusz, u dziecka, które przecież z racji wieku w każdej innej materii jest niedoskonałe: niedojrzałe emocjonalnie, społecznie, duchowo... Czy geniusz jest darem, czy może raczej ciężarem, jeśli nie wręcz przekleństwem? Jaka jest rola rodziców w trosce o talenty ich dzieci? Kiedy wsparcie przeradza się w udręczenie? Gdzie przebiega granica między motywowaniem a tyranią? Czy w perspektywie niezwykłych uzdolnień człowiek zawsze jest niewolnikiem własnego talentu, bez prawa wyboru zwykłego życia – miłości, przyjaźni, prostej radości, beztroski? Wreszcie – jak zachować prawo dziecka do wolnej, dojrzałej decyzji o jego własnym życiu w sytuacji, gdy decyzję tę, w obliczu talentu i wymagań, jakie niesie praca nad jego rozwojem, często trzeba podjąć od razu, nie czekając na osiemnaste urodziny?
Wcale nie musimy mieć w domu małego geniusza, by film ten poruszył najgłębiej skrywane rodzicielskie obawy i niepokoje. Większość dylematów, jakie dręczą Franka i babkę Mary, bliska jest każdemu kochającemu rodzicowi, bo każde dziecko, bliżej poznane, okazuje się „morzem możliwości”. Ma swoje pasje, marzenia, uzdolnienia. Wcale nierzadko pochłaniają one czas i energię, które dorosły rozsądek nakazuje reglamentować z myślą o obowiązkach i przyszłości. Od pasji mola książkowego, przez miłość do piłki, muzyki, modelarstwa czy... samotności – bo i z taką pasją przyszło mi się zetknąć.