Numer majowy poświęcony jest macierzyństwu. Kiedy myślałam o tym, z kim chciałabym porozmawiać o tym doświadczeniu, przyszłaś mi do głowy w pierwszej kolejności, bo twoje macierzyństwo jest dojrzałe, wielopoziomowe, a przede wszystkim – dzielisz się bardzo konkretnym doświadczeniem. Nie tak, jak ci się wydaje, a tak, jak jest. No i kiedy dorosnę, chcę być taka, jak ty. Kiedy teraz patrzysz na swoje macierzyństwo, to czy jesteś w stanie podzielić je na jakieś wyraźne etapy? Kiedy patrzysz wstecz, widzisz jedną długą historię czy serię „odcinków”?
U mnie był wyraźny podział, bo najpierw urodziłam trójkę dzieci, a potem, po siedmiu latach przerwy, młodszą dwójkę. Różnica była ogromna. To późniejsze macierzyństwo było bardziej świadome, bezstresowe, zaczęło mi sprawiać dużą przyjemność. Nie było napięcia, pośpiechu, zrezygnowałam z różnych niepotrzebnych i zbędnych rzeczy. Starszych troje wychowywałam niestety według ówczesnej wiedzy, wiesz: karmienie co trzy godziny, gonitwa, w ogóle straszny czas to był. A tym późniejszym macierzyństwem byłam naprawdę zachwycona.
A potem? Kiedy ci mniejsi też już wyrośli? Co było dalej?
Wiesz, jak ci młodsi zaczęli dorastać, to zostałam już mamą zastępczą, pojawiły się w domu dzieci z ogromnymi problemami. Nie ma żadnego porównania między macierzyństwem biologicznym a zastępczym. Zupełnie inny świat. Nie da się porównać. I owszem – zupełnie nowy etap.
A kiedy patrzysz na swoją historię, to widzisz jakieś kamienie milowe? Rewolucję? Coś, co zmieniło twoją optykę i podejście do rodzicielstwa? Doświadczenie dobre albo trudne, ale z perspektywy – punkt zwrotny?
Kurs umiejętności wychowawczych, na który uczęszczaliśmy z mężem, był na pewno takim punktem zwrotnym. To naprawdę zmieniło i pogłębiło nasze patrzenie na wychowanie. Co prawda trafiliśmy na niego trochę późno, szkoda, że nie zdobyliśmy tej wiedzy wcześniej. A tak ogólnie, moim zdaniem, kamieniem milowym, punktem zwrotnym jest ten czas, kiedy dzieci zaczynają dorastać i nasze relacje z nimi są uzależnione od tego, co nam się udało włożyć, zasiać do tego momentu. Kiedy szukają swojej niezależności i trzeba przedefiniować naszą rolę jako rodziców. To jest oczywiście bardziej zauważalne, kiedy ma się wszystkie dzieci w podobnym wieku. U mnie między najstarszym i najmłodszym była różnica osiemnastu lat, a potem przyszły dzieci zastępcze i zawsze w domu były jakieś dzieci duże, średnie i małe, więc to przejście między etapami się trochę zacierało. Ale obserwuję, że to jest niesamowicie ważne – ten czas, kiedy dziecko zaczyna być niezależne i rodzice muszą się nauczyć odpuścić, przestać kontrolować.
Ale to jest strasznie trudne, przecież nikt tak nie dopilnuje jak mamusia. Poza tym samodzielność dziecka traktuje się jak sprawdzian własnej skuteczności wychowawczej, a tego sprawdzianu się boimy. Co, jak się okaże, że zawaliłam?
Trzeba zaufać, i dziecku, i sobie. U znajomych rodzin widziałam bardzo silny problem nadopiekuńczości w sytuacji, kiedy dzieci zaczynają potrzebować zupełnie innej relacji, kiedy chcą mieć rodzica-przyjaciela zamiast rodzica-opiekuna. Takiego, który trochę stanie z boku.