Mózg jest podobno jedną z kilku najbardziej złożonych struktur we wszechświecie. Dla badacza to tajemnica, która przeraża czy fascynuje?
W neurodydaktyce chodzi o wyjaśnienie, dlaczego sprawy dzieją się w określony sposób, podpowiadanie, jakie zmiany w myśleniu o edukacji można wprowadzić oraz gdzie leżą bezpieczne granice tych zmian.
Przeraziłoby mnie coś, co byłoby nieskuteczne na poziomie przystosowawczym. A my jednak przez te 250 tysięcy lat historii gatunkowej stawiamy na rozwój ośrodkowego układu nerwowego i wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzimy. Nasz mózg składa się z ok. 100 miliardów komórek nerwowych. Przeciętny neuron – spośród tych 100 miliardów – łączy się z kilkunastoma tysiącami innych jednocześnie. Jest to sieć, której złożoności nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. W każdej chwili pewna część naszych komórek nerwowych pracuje (czyli jest w stanie potencjału czynnościowego), a część – odpoczywa. W każdej chwili mózg przyjmuje jakąś konfigurację jednych i drugich, konkretny stan czynnościowy. Liczba tych stanów, które są możliwe do przyjęcia przez mózg jednej osoby, porównywana jest przez matematyków do liczby wszystkich atomów, które budują znany nam wszechświat. Poznawanie złożoności mózgu daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie jesteśmy w stanie zbudować maszyny, która powie Pani, co mógłbym w przyszłości pomyśleć, zanim ja to pomyślę.
Co robi neurodydaktyk taki jak Pan?
To nie jest ktoś, kto siedzi w laboratorium i pod mikroskopem (lub wykorzystując nowsze możliwości neuroobrazowania) bada jakieś fragmenty mózgu czy zachodzące w nim procesy. To raczej ktoś, kto śledzi wyniki badaczy, stara się wybrać te, które mogą wyjaśnić coś w zakresie interesujących go zagadnień. Neurodydaktyk wykorzystuje wiedzę, którą dostarczają przedstawiciele neuronauki (czyli m.in. biolodzy z laboratoriów), do ostrożnego interpretowania tego, co dzieje się w przestrzeni edukacyjnej. W neurodydaktyce chodzi o wyjaśnienie, dlaczego sprawy dzieją się w określony sposób, podpowiadanie, jakie zmiany w myśleniu o edukacji można wprowadzić oraz gdzie leżą bezpieczne granice tych zmian. Wydaje się przecież, że mając tak pojemne struktury w mózgu, powinniśmy zrobić coś bez trudu, np. na zawołanie zapanować nad emocjami albo zapamiętać gigantyczną ilość danych przed egzaminem. Można pomyśleć, że jako posiadacze tak wspaniałego narządu, jakim jest mózg, powinniśmy podręcznik po prostu przeczytać i mieć go w głowie.
No właśnie. Dlaczego to się nie udaje?
Bo nasz mózg nie został stworzony i nie rozwijał się w celu zapamiętywania treści książek. Nasza pamięć jest cudownie pojemna, jednak w tej pojemności jest przestrzeń tylko na to, co naprawdę istotne. A nasze pojęcie tego, co istotne, jest zupełnie inne od tego, co było istotne dla naszych przodków, a więc także dla naszego mózgu, który nie zmienia się tak szybko jak świat, w którym żyjemy.
Co zatem było istotne dla naszych przodków i może zmieścić się w pojemności naszego mózgu?
Świat naszych przodków był światem „tu i teraz”. Mówimy o świecie sprzed stu czy dwustu tysięcy lat, w którym trzeba było być stale gotowym na obronę przed atakiem drapieżnika i mocno się postarać o zgromadzenie żywności, żeby przeżyć. Nie było wtedy możliwości, by usiąść i pomyśleć o przeszłości lub przyszłości. Oczywiście planowanie było ważne, ale nie na taką skalę jak współcześnie. To oznacza, że pamięć naszych przodków, a więc i nasza pamięć obecnie, przetwarza i zapamiętuje to, co jest ważne tu i teraz, lub to, co przyda się w dokładnie przez nas znanych i określonych okolicznościach.
„Uczcie się, bo to się wam kiedyś przyda”.
A to niestety dla naszych mózgów za mało. Jeżeli to mi nie jest potrzebne teraz i nie bardzo mogę sobie wyobrazić, dlaczego i kiedy będzie mi potrzebne, to nie ma sensu tego zapamiętywać. No, chyba że ktoś mi zagrozi sprawdzianem. Szkoła jest zatem środowiskiem zmuszonym do wymyślania swoich własnych powodów do zapamiętywania informacji. Tymi powodami są egzaminy, sprawdziany, testy.
Działa?
Aktualność takich powodów jest ograniczona. Nasz mózg przechowa te informacje do momentu sprawdzianu czy egzaminu. Jesteśmy gatunkiem społecznym. Każdy zapamiętuje coś odmiennego. Jeżeli sprawdzimy, co zapamięta jedna istota ludzka, wypadnie to dosyć żałośnie. Tego nie wie, tamtego nie wie, a przecież powinna. Ale jeżeli zbierzemy grupę ludzi, z których każdy zapamiętał inne aspekty tej samej rzeczywistości, i nauczymy ich sprawnej wymiany informacji, to okaże się, że jako zespół pamiętamy prawie wszystko.
Wiedzy przybywa od ilości jej pomiarów?
Sam sprawdzian nie wzmacnia szlaków pamięciowych. Ale już droga do tego sprawdzianu to coś innego. Sam proces uczenia się, powtarzanie usprawnia pamięć.
Skoro ważny jest sam proces uczenia się, to może przymkniemy oko na rozliczne testy?
Problem raczej polega na tym, że szkoła tak bardzo nie przystaje do tego, czego się od niej oczekuje, że próbujemy ją ciągle reformować, nie zadając sobie istotnych pytań. Wolimy nie pytać o to, kim jest nauczyciel, czym jest szkoła, czemu ma ona służyć.
Wchodzi neurodydaktyk do szkoły i wywraca ją do góry nogami?
Neurodydaktyk może przyjść do szkoły i powiedzieć „Słuchaj, nauczycielu drogi, nie stawiaj sobie za cel, żeby 30 osób przez 45 minut słuchało cię z zapartym tchem”.
Nie, absolutnie nie. Neurodydaktyka nie jest nową pedagogiką. Kilkanaście lat temu wydawało się, że na bazie wiedzy o mózgu uda się zbudować zupełnie nową pedagogikę, która uzdrowi wszystkie szkolne problemy. Ale neurodydaktyka nie jest taką propozycją. Neurodydaktyk może przyjść do szkoły i powiedzieć „Słuchaj, nauczycielu drogi, nie stawiaj sobie za cel, żeby 30 osób przez 45 minut słuchało cię z zapartym tchem. Z perspektywy twoich możliwości relacyjnych i możliwości percepcyjnych mózgów tych osób taki cel jest nie do zrealizowania. Jeśli stawiasz sobie taki cel przed oczami, prędzej czy później powiększysz grono frustratów”.