Drzewiej bywało tak, że w słoneczne dni parkowe ławki zasiedlone były przez starszych panów i panie, zaczytanych po uszy w smakowicie grubych książkach. Siedzieli tak sobie mile, czas im płynął powoli, a Mama, spiesząca się do i ze szkoły, zazdrościła im szczerze tej emeryckiej wolności. Czytanie było dla Mamy nie tylko sposobem spędzania czasu, ale przede wszystkim sposobem życia. Co czytać? było zawsze podstawowym i najważniejszym pytaniem. Nowych znajomych od razu wypytywało się o ulubione książki i ulubionych autorów, a wzajemny przegląd domowych biblioteczek – z radosnym odkrywaniem takich samych egzemplarzy tak samo doszczętnie zaczytanych powieści – stawał się solidnym fundamentem przyszłej przyjaźni.
Wiosną – niestety, niestety – czytanie jest znacząco utrudnione natłokiem świąt, szkolnych egzaminów, gruntownych porządków tudzież planów wyjazdowych. Jednakowoż majaczące na horyzoncie wakacje mrugają do nas zachęcająco swoim kolorowym, książkowym okiem.
Najmilsze chwile tygodnia spędzało się w bibliotece. Panie bibliotekarki świetnie Mamę znały i odkładały po znajomości co smakowitsze literackie kąski. Wychodziło się z biblioteki objuczonym co najmniej siedmioma egzemplarzami książek: ze dwie-trzy powieści, ze dwa tomiki wierszy, jakaś monografia albo biografia, albo wybór esejów… Jako czternastolatka Mama pochłaniała wszystko – od Witkacego po Sienkiewicza, od felietonów Boya po Musierowiczową… Plus wszystkie dostępne zbiory czarodziejskich baśni (z naj-, najukochańszym ze wszystkich tomikiem O wróżkach i czarodziejach Natalii Gałczyńskiej na czele). Archeologia Egiptu i Mezopotamii nie miała przed Mamą tajemnic, historię sztuki Mama uwielbiała, a w dziejach teatru i recenzjach przedwojennych spektakli grzęzła z upojeniem i bez pamięci, skutecznie odcinając się od skrzeczącej szkolnej rzeczywistości… Ach, osiedlowe biblioteki, nie byłoby Mamy bez was!
Mama zawsze uważała, że porządne mieszkanie powinno być umeblowane przede wszystkim regałami na książki. W końcu są najważniejsze, prawda? Jak to uroczo ujmuje znany mem z Boromirem: „One does not simply cease buying books because one has run out of shelving space”, czyli brak miejsca na półkach nie jest wystarczającym powodem do zaprzestania książkowych zakupów. Święta prawda! Jakiś czas temu po Facebooku krążył filmik pokazujący mieszkanie należące do nieżyjącego już włoskiego pisarza Umberto Eco. Cóż to za cudowne miejsce! Ten człowiek literalnie mieszkał w bibliotece! Sunąca kamera ukazywała naszym – coraz szerzej otwartym – oczom wciąż nowe i nowe korytarze książek, utworzone przez wypełnione po brzegi regały. Doprawdy, spełniony sen bibliofila! Nie dysponując jednakowoż metrażem mieszkaniowym profesora, możemy po prostu książki ustawiać w dwóch, a nawet trzech rzędach, zmieniając kolejność ustawienia zgodnie z aktualnymi preferencjami czytelniczymi. Brak książek w mieszkaniu jest smutnym znakiem współczesności... Te olbrzymie minimalistyczne salony, zastawione gigantycznymi sofami oraz industrialnymi stolikami z pordzewiałych rurek, nieprzytulne i odpychające w swej bezdusznej wspaniałości à rebours . Nie tylko jednak nowoczesne apartamenty szczycą się niechlubnym brakiem książek; w wielu słodkich, rustykalnych domkach, zastawionych malowanymi mebelkami i oświetlonych przytulnymi lampkami typu cotton balls również obserwujemy ten jakże znaczący brak lub (w najlepszym razie) znaczący niedostatek.