Niedawno rozmawialiśmy z przyjacielem o spotkaniu, jakie zorganizował, na temat wykładów Kena Robinsona w ramach programu TED. Po ich obejrzeniu część widzów stwierdziła, że czuje presję kreatywności, jakby obowiązkiem większości z nas było stać się gwiazdą. A tak w życiu nie jest. Rozpoczęła się dyskusja o przytaczanych przez Kena Robinsona postaciach – McCartneyu, Gillian Lynne i innych znanych osobach współczesnej kultury – w kontekście otaczającej nas „szarawej” codzienności.
Wtedy odezwało się w mojej pamięci wspomnienie z przeczytania pierwszych stron Inteligencji emocjonalnej Daniela Golemana. Opisuje on poranek w pewnym amerykańskim mieście. Do autobusu wsiadają pasażerowie, młodzi, dorośli, starzy, każdy z bagażem trosk, jakie go czekają tego dnia w szkole, pracy lub szpitalu. Ale tu spotyka ich niespodzianka, pan kierowca z uśmiechem wita każdego wchodzącego. Zagaduje, pozdrawia, dzieli się uwagami o pięknym dniu. Na oblicze każdego z pasażerów wkrada się uśmiech, w spojrzeniu pojawia się błysk radości. Tak zaczyna się opowieść autora o inteligencji emocjonalnej, o tym, co się dzieje, gdy ktoś jest, pracuje w miejscu, które kocha, i nauczył się mówić o tej radości. Jak wiele może taka osoba udzielić swojej radości innym.
Gdy sięgniemy do zasobów naszej pamięci, przypomnimy sobie, jak przyjemnie się żyje, gdy spotykamy się z miłymi, pogodnymi, zadowolonymi szewcami, właścicielami sklepów, przewodnikami górskimi, lekarzami, sąsiadami, członkami rodziny. Tu pojawia się pytanie, o czym opowiada Ken Robinson, na czym polega moc jego opowieści. Daje receptę, jak zostać światowej klasy twórcą przedstawień? Może też, ale niekoniecznie. Kładzie nacisk na odkrycie w sobie tego daru, prezentu, jaki przynieśliśmy ze sobą na ten świat. Odkrywając go, dajemy szansę: sobie na sensowne życie i owocną pracę, a światu na to, że podzielimy się tym podarowanym talentem.
To dobro, ten konkretny, nazwany potencjał, jaki w sobie dostrzeżemy sami lub z pomocą otaczających nas życzliwych ludzi, może stanowić krok do nadania życiu głębszego, pełniejszego znaczenia.
Jak odnaleźć w sobie to coś? Okazuje się, że to nie takie proste zadanie. Napotykamy bardzo wiele barier. O tym, co jest dla nas dobre, przecież świetnie wie tyle osób i instytucji! Wiedzą o tym rodzice, dziadkowie, doświadczone instytucje, jak przedszkola i szkoły. O tym, co dla nas dobre, powiedzą politycy, od dawna wie też państwo. Rodzina chce nam zapewnić świetne wykształcenie, czas na prawdziwe wybory zostawia na okres po magisterium. Szkoła także pozwala na wiele, ale po zrealizowaniu podstawy programowej, a państwo już czeka na tak obrobionego obywatela jako „świadomego wyborcę”.