Talent to najsurowszy mistrz, najbardziej wymagający. Trzeba mu poświęcić wszystko włącznie z własnym tandetnym szczęściem, gdyby ono stanęło mu na przeszkodzie. Talentowi trzeba stale służyć.
Agata Christie, Chleb olbrzyma
ISKRA BOŻA
Talent jest zagadnieniem nierozerwalnie związanym ze sztuką. Powszechne jest twierdzenie, że aby pisać, malować, grać, tańczyć i tworzyć, trzeba mieć do tego szczególne predyspozycje. Talent w kontekście muzyki jest zagadnieniem oczywistym, bo muzykę wykonuje się nie tylko mechanicznie. Instrumentalista odczuwa treść między dźwiękami, przeżywa ją i przekazuje emocje bez słów i obrazów – tak by poruszały słuchaczy. Dlatego nie tylko szlifuje kondycję i sprawność techniczną; studiuje również wiedzę o utworze, kontekst historyczny, stylistyczny i gatunkowy, a najczęściej poszukuje inspiracji dla muzycznych doznań.
Obraz ukochanego maleństwa, stojącego na scenie, poruszającego do łez, wzbudzającego euforię, oklaskiwanego przez wypełnioną po brzegi salę koncertową, opisywanego w entuzjastycznych recenzjach – to stereotyp muzycznego sukcesu.
Chyba nie ma rodzica, który przyprowadzając dziecko do szkoły muzycznej, nie życzyłby sobie, aby było utalentowane muzycznie. Obraz ukochanego maleństwa, stojącego na scenie, poruszającego do łez, wzbudzającego euforię, oklaskiwanego przez wypełnioną po brzegi salę koncertową, opisywanego w entuzjastycznych recenzjach – to stereotyp muzycznego sukcesu. O tym, jak daleki od rzeczywistości, wiedzą tylko ci, którzy sami wkroczyli na muzyczną drogę i podjęli choć przez chwilę wyzwanie szlifowania swojego talentu. Talent w blasku sławy to jedno oblicze Bożego daru. O jego wartości nie trzeba się rozpisywać. Tym drugim, ukrytym w cieniu, jest cena, jaką przez życie płacą artyści za przekleństwo nieprzeciętności.
ODKRYĆ TALENT MUZYCZNY
Rodzice oczekują od nauczyciela oceny uzdolnień i predyspozycji dziecka nierzadko już po kilku tygodniach nauki gry na instrumencie. Często nie zdają sobie sprawy z tego, że wydanie miarodajnej oceny nie jest możliwe w tak krótkim czasie. Bo predyspozycje do muzyki to nie tylko łatwość w rozumieniu i przyswajaniu materiału. To także efektywne uczenie się nowych zagadnień, wytrwałość w dążeniu do celu, wyróżniające (wybitne) wyniki w wykonywanej aktywności oraz satysfakcja i przyjemność płynące z własnej pracy. Łatwość w przyswajaniu wiedzy bywa zauważalna już od najwcześniejszych kontaktów dziecka z instrumentem. Dostrzeganie tych umiejętności zależne jest od doświadczenia samego pedagoga – im większe spektrum porównawcze, tym ocena jest bardziej miarodajna. Diagnozując wytrwałość w dążeniu do celu, paradoksalnie nauczycielowi najłatwiej zauważyć jej brak u dziecka. Mali instrumentaliści niejednokrotnie dziwią się, słysząc polecenie powtórzenia utworu w celu poprawy błędów. Często zupełnie nie rozumieją, po co mają zagrać od początku, skoro pomylili się dopiero w drugiej linijce. Łatwo w takich wypadkach zauważyć przyjemność z samej gry na instrumencie lub jej brak, kiedy uczeń chce tylko zasłużyć na aprobatę rodzica czy nauczyciela. Najdłużej trwa ocena wyników nauki. Niejednokrotnie zajmuje ona wiele miesięcy, a czasem nawet kilka lat. Pierwsze publiczne występy obarczone są olbrzymim stresem, czasem bardziej środowiska niż samego dziecka. Rodzice przeżywają pierwsze „konfrontacje”, oczekując z napięciem na werdykt (czy moje dziecko „nadaje się” do gry?). To napięcie udziela się często głównemu zainteresowanemu, który podświadomie przyswaja sobie od najwcześniejszych występów lęk o rezultat. Dopiero powtarzalność sukcesu buduje w dziecku pewność, że „da radę”, i pozwala stwierdzić predyspozycje do występów scenicznych.
SZLIFOWANIE TALENTU
Kiedy już talent dziecka zostaje potwierdzony przez miarodajne gremium, rusza machina wymogów i oczekiwań. Zdolny muzykant słyszy często słowa „stać cię na więcej” bądź „to poniżej twoich możliwości”. W ten sposób uruchamia się ambicję młodego człowieka oraz nieustanną obawę o sprostanie wciąż wzrastającym oczekiwaniom. Dziecko przeciętne, ćwicząc w miarę systematycznie, będzie rozwijało się małymi krokami. Od utalentowanego wymaga się spektakularnych osiągnięć: wzorowego przygotowania, idealnego występu. Jeśli uczeń osiągnie ten pułap i udowodni, że mimo stresu scenicznego potrafi pokazać bezbłędnie, czego się nauczył, wtedy predestynowany jest do kolejnego sposobu weryfikacji – udziału w konkursach. Początkowo są to konkursy wewnątrzszkolne, międzyszkolne, regionalne, ogólnopolskie, aż wreszcie – prestiżowe międzynarodowe. Nie trudno się domyślić, że ze wzrostem renomy konkursu wzrasta stopień trudności programu i kryteriów oceny. To pociąga za sobą konieczność zwiększenia wkładu pracy dziecka i wielogodzinnego treningu (niemal sportowego!), by w każdych warunkach (zmęczenia, stresu, konkurencji itp.) uzyskać pożądany efekt. Ponieważ wkład pracy i oczekiwania środowiska wzrastają, rośnie też obawa o wynik. Niektóre dzieci bardziej zajmują się zagadnieniem ewentualnego zdobycia nagrody czy miejsca w rankingu niż pięknem wykonania lub jakością artystyczną własnego występu. Inne zdradzają symptomy przeróżnych nerwic (bóle żołądka, nerwowe tiki). W skrajnych przypadkach występ traktowany jest jak wyścig szczurów i nie ma nic wspólnego z artystycznym przeżyciem. Jedna z uczennic, z którą przez parę lat pracowałam, jeździła na konkursy skrzypcowe tylko po to, by „pokonać” swojego rywala, który zazwyczaj zajmował miejsce na podium tuż przed nią. Zaślepioną nastolatkę nie interesował rozwój własnych umiejętności instrumentalnych, piękno różnorodności brzmienia i barw wykonywanych utworów czy poznawanie literatury skrzypcowej. Wybierała i ćwiczyła tylko te – najtrudniejsze w jej mniemaniu – utwory, które dawały jej szansę na prześcignięcie konkurencji w biegu do nagrody. Nie muszę dodawać, że dla mnie jako pedagoga była to smutna i bardzo frustrująca współpraca.
NORMA KONTRA TALENT
Niestety doba każdego mieszkańca naszego globu trwa tyle samo. Dziecko, które spędza kilka godzin dziennie przy instrumencie, musi zrezygnować z innych zajęć. W pierwszej kolejności rezygnuje z zabaw, rozrywek, spotkań towarzyskich, następnie z dodatkowych zajęć edukacyjnych. Kiedy konieczność tego wymaga, musi również zrezygnować z tradycyjnego systemu edukacji. Alternatywne formy edukacji pozwalają wygospodarować więcej czasu na pracę instrumentalną, mają jednak swoje minusy. Dzieci nieprzeciętne stają się w środowisku rówieśników natychmiastowym celem złośliwych docinek i żartów, którymi przeciętnie uzdolnieni rekompensują sobie swoją zawiść. Utalentowani to zazwyczaj jednostki, którym ciężko bronić się przed większością. „Kujon”, „lizus”, „pedant” to zaledwie najłagodniejsze z przezwisk. Zaczynają więc alienować się, zamykać w sobie. Często wolą spędzać samotnie czas z instrumentem niż integrować się z grupą rówieśników. W skrajnych przypadkach ukrywają swoje zdolności, udzielając błędnych odpowiedzi, myląc się celowo, by zyskać przychylność otoczenia. Dylemat „co wybrać – akceptację kolegów czy aprobatę nauczyciela?” staje się ich codzienną bolączką.
ŻYCIOWE DYLEMATY…
Dylemat wyboru towarzyszy muzykowi od dzieciństwa aż po kres aktywności zawodowej. Wkraczający w dorosłość utytułowany instrumentalista zdaje sobie sprawę, że przez lata „inwestował” czas, pieniądze i ogrom trudu, odmawiając sobie tradycyjnych rozrywek (tzw. gonienia za piłką, spacerów, dyskotek). Potrzeba bliskości drugiego człowieka czy posiadania rodziny wiąże się z obawą utraty suwerenności, ograniczeniem czasu potrzebnego na samorozwój. Jeśli ulegnie presji otoczenia, oczekującej wierności wobec swojego talentu i służby sztuce, zostanie być może sławny i niedościgniony, ale na lata – samotny. Jeśli postąpi zgodnie z wewnętrzną potrzebą, będzie musiał odebrać muzyce prymat nad swoją codziennością, co narazi go na zarzut trwonienia własnego talentu. Z niesmakiem usłyszałam niedawno historię młodej studentki, której słynny pedagog, dowiedziawszy się o jej planowanym zamążpójściu, powiedział: „jak mogłaś mi to zrobić?”. Powszechnie znane są też historie wybitnych muzyków, którzy – zmuszeni koniecznością utrzymania rodziny – zrezygnowali z kariery solisty na rzecz stałej posady orkiestrowego muzyka. Albo wybitnych solistów, którzy przegrali próbę stworzenia stabilnego związku. Muzyka „wygrała” ze szczęściem, bo nie nauczyli się w życiu robić nic innego.
I FRUSTRACJE
Kolejnym przekleństwem utalentowanych muzyków jest frustracja dotycząca ich pozycji społecznej w dojrzałym życiu. Dzieciństwo i młodość poświęcają ciężkiej i systematycznej pracy, nagradzanej niejednokrotnie sukcesem, blaskiem, sławą i aprobatą otoczenia. Rodzice, nauczyciele, pedagodzy – w dobrej wierze – „uchylają im nieba”, aby nie przeszkadzać budzącemu się talentowi. Zwalniają z najbardziej oczywistych obowiązków, wyręczają w trudnych sprawach, organizują codzienność tak, by młody instrumentalista mógł się rozwijać jak najlepiej. System stypendialny w połączeniu z promocją młodych talentów potrafi zorganizować życie koncertowe artysty od a do z. W efekcie dorosły dojrzały człowiek poza grą na swoim instrumencie… tak naprawdę nic innego nie potrafi robić. Budzi się jesienią swojego życia, rozgląda wokół i obserwuje, jak prestiżowe stanowiska w instytucjach kultury, uczelniach i urzędach obsadzone są przeciętnymi muzykami. Dążenie do piękna, poszukiwanie absolutu i służba sztuce przysłoniły na lata cały świat, a w tym czasie „sprytniejsi” i „bardziej przezorni” zatroszczyli się o swoją sławę. Frustracja wielkich solistów u schyłku ich artystycznej drogi jest niezmierna. Wiek odbiera im siłę do gry, a młode talenty – miejsca pracy. „Skazani” niegdyś na piedestał ponad światem z jego codziennymi problemami, u schyłku kariery z goryczą przeżywają samotność. To właśnie ona jest przyczyną wielu uzależnień, najczęściej alkoholowych. Jeśli mają oddanych przyjaciół, jeśli żyje rodzeństwo lub ich dzieci, sytuacja jest nieco lepsza. Bliscy wspólnie organizują codzienność artysty tak, by tej goryczy było jak najmniej. Ale i oni posiadają przecież własne rodziny, domy i bliskich… Starzejący się artysta muzyk jest niczym dryfujący po morzu statek: samotny, niezależny, ale niesamodzielny i okrutnie nieszczęśliwy. To cena, jaką płaci za swój talent…
BAJKI I LEGENDY
Kiedy dowiedziałam się, że mam napisać o talentach, darach i uzdolnieniach, pierwszym skojarzeniem była baśń O śpiącej królewnie . Któż z nas, opowiadając swemu maleństwu o wróżkach wręczających królewnie rozliczne dary i talenty, nie marzył o tym, by jego dziecko było utalentowane muzycznie, plastycznie albo literacko, a może sportowo? Ponoć marzymy zawsze o tym i życzymy bliskim tego, czego nam samym brakuje. Pośród uczniów szkół muzycznych ogromna większość to dzieci rodziców, którzy kiedyś próbowali sami grać. Teraz marzą o karierze dla swoich dzieci. W dobrej wierze „rozwijają” swoje dzieci wszechstronnie – muzycznie, plastycznie, sportowo, językowo… zapełniając ich codzienność nieustanną aktywnością. Czasem po to, „by w przyszłości wybrały sobie swój fach”, a czasem… aby nie zauważyły , że… mama z tatą nie mają dla nich czasu. Zaganiani od zajęć do prób, od lekcji do tańca, zachęcani do ciągłego rozwoju – są tak naprawdę zmęczeni. Bo ich doba trwa tylko 24 godziny… bo nie da się szlifować pięciu talentów naraz… bo czasem potrzeba miłości drugiego człowieka, a nie sławy i oklasków… bo trzeba ich też kiedyś nauczyć żyć.
A do tego, by nauczyć kogoś szczęśliwie żyć, potrzeba nie talentu, a czasu.