Zatłoczony korytarz szkoły w Koszarawie. Tupot dziecięcych nóg, gwar głosów. Jedne informują o projektach, pytaniach, punktach i zaliczeniach (te dziecięce), inne rozprawiają o metodach, sposobach motywacji do nauki, błędach i osiągnięciach (to te dorosłe). Pod salą matematyczną napięcie. Tu głosy milkną. Czasem słychać westchnienie, jakieś „o, Boże” (może modlitwa o wsparcie?). Gdzieś w końcu korytarza słychać radosne:
– Mamo, dostałam czwórkę z plusem.
– A dlaczego nie piątkę? – słyszę i uśmiecham się w duchu (jak ja to dobrze znam).
Zamykam oczy i powraca sztandarowa dyskusja mojego dzieciństwa:
– Mamo, ale czwórka też jest dobra.
– Ona jest tylko DOBRA, przeciętna, ale nie jest BARDZO dobra.
– Ale przecież nikt nie dostał piątki.
– Inni mnie nie interesują. Skoro masz bardzo dobre warunki do nauki, powinnaś uczyć się bardzo dobrze.
Otwieram oczy, a drzwi do sali matematycznej uchylają się i niemrawym krokiem wychodzi z niej młodzieniec z lekko zafrasowaną miną. Natychmiast dopada go wzdychająca mama.
– Mamo, dostałem dwójkę.
– Dwójkę? Czyli nie jedynkę? – dopytuje się mama.
– Nie, dwójkę.
– Gratuluję Ci, synku – odpowiada mama, tuląc go w objęciach.