W edukacji domowej jest takie powiedzenie: „Wrzesień plecień, bo przeplata: trochę szkoły, trochę lata”. Nie no... Tak naprawdę to tylko powiedzonko Smoczycy. Pierwsze dni września już minęły, ale „nauczyciele z edukacji domowej” jakoś się jeszcze nie pojawili, choć głowy Smoczycy powoli wracały w tryby nauczania. Tylko szkoła muzyczna zaczęła działać zgodnie z programem, była więc okazja usłyszeć już nowe etiudy na skrzypce. Także zajęcia z tańca irlandzkiego można było wpisać w grafik. Ale w połowie września do wywietrzonego pokoju nauczycielskiego zajrzała w końcu pani od polskiego (to ja). Plan nauki przygotowywała właśnie przy stole pani od matematyki (to... też ja). Przy oknie pani od angielskiego (that's me) porządkowała tysiące fiszek, które rozwiał wiatr. Obecna była też już pani od nauczania wczesnoszkolnego (to ja) i... ktoś nowy, ktoś bardzo elegancki, w szpileczkach i ołówkowej spódnicy do połowy łydki.
– Dzień dobry – pani od polskiego wykazała się zanikającym dość powszechnie zwyczajem witania osobników swojego gatunku zastanych w pomieszczeniu, do którego się wchodzi.
– Bonjour! – odparła nowa osóbka.