Są filmy, które obejrzałam blisko dwadzieścia lat temu, a do dziś pulsują we mnie intensywnie: Fortepian Mi-chaela Nymana, Porozmawiaj z nią Alberto Iglesiasa, Amelia Yanna Tiersena… Nie, to nie pomyłka. Reżyserami tego, co we mnie do dziś żyje, są kompozytorzy muzyki do tych filmów. Po latach obrazy te aż tak bardzo mnie już nie poruszają, ale dźwięki wciąż opowiadają nieobojętne mi historie, stały się moją własną parafrazą dla treści, których słowami wyrazić nie umiem. Muzyka to tak ważna materia sztuki filmowej, że nie sposób wyobrazić sobie dobrego filmu bez niej. Jednak bywa ona również filmowym bohaterem i to na tę jej rolę chciałabym tym razem zwrócić uwagę.
Jako pierwszy na myśl przychodzi oczywiście Pan od muzyki Christophe’a Barratiera. Ja jednak dość przewrotnie przywołam Chór François Girarda (2014) i Przygody Finna Fransa Weisza (2013) – dwie opowieści o tym, że w muzyce najpiękniejsza nie jest ona sama...
Może się wydawać, że Chór jest filmem zbyt trudnym dla młodszego nastolatka, jednak działa tu niezawodna metoda reżyserii niedopowiedzeń, obecna tak naprawdę we wszystkich dobrych, ambitnych filmach familijnych: widz dostrzega na ekranie tyle, ile sam jest w stanie odczuć i zrozumieć.