Jest rok 1100. Niemal dwuletnia dziewczynka o imieniu Hildegarda (dziesiąte dziecko zamożnego szlachcica Hildeberta von Bermersheim i jego żony Mechtyldy) – choć w ciele wątła i słaba – roztacza wokół siebie szczególny blask wyjątkowej osobowości. Co sprawia, że współcześnie jej osoba budzi tak duże zainteresowanie? Ciekawość powinien budzić chociażby fakt, że jest jedną z nielicznych kobiet swoich czasów (w tym także świętych) znaną z imienia. Nie ma innej niewiasty tego okresu, która byłaby poetką, kompozytorką, autorką ksiąg medycznych, przyrodniczych i teologicznych, mistyczką, prorokinią, sławną przeoryszą, a także kobietą podróżującą i głoszącą kazania, projektującą i zarządzającą budową dwóch konwentów klasztornych (zadbała nawet o to, by siostry miały bieżącą wodę!), tworzącą scenografię do własnych sztuk czy wreszcie znawczynią przyrody i trudnej do przyswojenia ludzkiemu umysłowi mądrości. W 2012 roku papież Benedykt XVI włączył ją także do zaszczytnego grona doktorów Kościoła – w którym znajdują się jedynie cztery kobiety.
Jestem mamą, więc wielką wartością gotowania z Hildegardą jest dla mnie fakt, że te smaczne, kolorowe i cudownie pachnące posiłki są jednocześnie… lekarstwem!
Hildegarda doświadczała mistycznych wizji od najmłodszych lat, jednak niezrozumiana przez bliskich – zamilkła. Rodzice, widząc jej bystrość i wyjątkowość, w ósmym roku życia powierzyli ją na wychowanie benedyktynkom z Disibodenbergu. Pod opiekę przyjęła ją Jutta ze Sponheim, która w swojej pustelni zaczęła przygarniać młode szlachcianki, zapewniając im rozwój i edukację. Jako mamę w edukacji domowej fascynuje mnie poszukiwanie źródeł, które opisują, w jaki sposób ten proces kształcenia mógł wyglądać. Przede wszystkim opierał się na wspólnocie życia – błogosławiona Jutta była dla tych dziewczyn rzeczywistym wzorem życia uporządkowanego, oddanego, przepełnionego modlitwą i skupieniem. Ta niewielka wspólnota miała zapewne dostęp do ogrodu z zielnikiem, aby dziewczynki mogły obserwować piękno przyrody oraz poznawać otaczający świat. Uczyły się także czytać, pisać i śpiewać na podstawie Psałterza. Poznawały również inne księgi Biblii i Regułę św. Benedykta, stopniowo włączając się w benedyktyński rytm życia. Bliskość oddanej im całym sercem Jutty pozwalała wzrastać w cnotach i mądrości. Po śmierci mistrzyni Hildegarda (wówczas 38-letnia) została wybrana przez swoją wspólnotę przeoryszą (siostry będą ponawiać ten wybór do końca jej ziemskiego życia). Jej spowiednikiem, powiernikiem i sekretarzem został benedyktyn Volmar. To właśnie jemu odważyła się, po wielu latach milczenia, opowiedzieć o swoim doświadczeniu wizji. Przynaglały ją zresztą słyszane w nich słowa: „To było w czterdziestym trzecim roku mojego ziemskiego pielgrzymowania. [...] Głos pochodzący z nieba i mówił do mnie: »[...] Mów i zapisz to, co (teraz) widzisz i słyszysz!«” (cyt. za: G. Hertzka, Cudowna medycyna św. Hildegardy z Bingen ).
W roku 1146 Hildegarda napisała list do jednego z największych autorytetów swojego świata – późniejszego świętego – Bernarda z Clairvaux, prosząc o opinię na temat wizji. Bernard, po zapoznaniu się z pismami, nie tylko poprosił mniszkę o modlitwę w swojej intencji, ale osobiście zawiózł jej rękopisy do papieża Eugeniusza III na obrady synodu w Trewirze (1147-48). Tam sam Ojciec Święty odczytywał wobec biskupów i kardynałów słowa zapisane przez Hildegardę, udzielając jej błogosławieństwa na dalszą pracę i potwierdzając wizjonerski dar.
Wśród różnorodnych dzieł Hildegardy warto wyróżnić dramat Ordo Virtutum , dzieła teologiczne, moralne i kosmologiczne: Scivias, Liber Vitae Meritorum i Liber Divinorum Operum oraz Lingua ignota – zapis nieznanego języka. Dla nas jednak szczególnie interesujące jest jej wielkie dzieło medyczne Liber Subtilitatum Diversarum Naturarum Creaturarum , dziś funkcjonujące jako dwie osobne księgi – Causae et curae oraz Physica (po wielu latach starań wydane także w języku polskim).
Co wyróżnia medycynę św. Hildegardy? Mnie zachwyca przede wszystkim to, że ta średniowieczna mniszka całkowicie wykracza poza nasze obecne rozumienie tego pojęcia. Leczenie nie ogranicza się według niej do „przyjmowania leków”. Współczesnemu człowiekowi tak trudno dostrzec, iż jest swoistą całością. Dzisiejsza medycyna nie ułatwia sprawy, bowiem niejako „rozczłonkowuje człowieka”, często zajmując się jedynie konkretnym objawem w obrębie jednego z układów. Rzadko szuka rzeczywistej przyczyny cierpienia człowieka. Spójrzmy zatem choćby tylko na tytuł jednej z ksiąg medycznych Hildegardy: Causae et curae – czyli „o przyczynach i leczeniu chorób”. Święta wyraźnie pokazuje nam, że owa (tak istotna dla diagnozy) przyczyna bardzo często leży w zupełnie innym miejscu niż objaw, którym próbujemy się zająć… W ten sposób zbliżamy się do istoty Hildegardowego postrzegania człowieka (i świata!). Jeśli z tak dużą dozą uważności mamy kierować się w stronę źródeł niedomagania, to czy nie moglibyśmy wielu naszym schorzeniom zapobiec?