Doszliśmy do wniosku, że nazywanie stada słodkich dzieciątek Hunami nie oddaje tego eksperckiego poziomu umiejętności zrujnowania ładu w każdym pomieszczeniu, do którego wchodzą. Kurtka w jedną stronę, buty w drugą, okruchy, ponadczytywane książki, których nie wolno ruszyć (jak u Borejków). Opluta umywalka, ręcznik na podłodze, kłęby ubrań, gdzie popadnie. Przeszłam już na drugą stronę irytacji, bo, po pierwsze, nerwowe pokrzykiwanie kompletnie nic nie daje, a po drugie, to jest właściwie fascynujące – tempo i zakres przejmowania przestrzeni w posiadanie. Tak powstała ksywka „Doradcy Attyli”, bo wódz Hunów mógłby u moich młodszych dzieci pobierać korepetycje. Wrócili ostatnio z tygodniowego wyjazdu. Pod ich nieobecność utrzymywaliśmy ład, odkładaliśmy rzeczy na miejsce, odkurzyliśmy, zmieniliśmy im pościel i pozbieraliśmy ich rozwleczone ciuchy.
Dziesięć minut. Przywrócenie stanu poprzedniego zajęło im dziesięć minut, a ich obecność była zauważalna już od progu, skąd ciągnął się malowniczy szlak czapek i rękawiczek.
I wiecie co? Od razu zrobiło się jakoś weselej, żwawiej i jaśniej. Bo te moje Hunięta żyją na całego i bałagan jest po prostu skutkiem ubocznym niespożytej aktywności – młodzi są nieustannie zajęci, oddani rozmowom, zabawom, nauce nowych umiejętności i jakiejś takiej głębokiej frajdzie z samego faktu istnienia. Jeśli jeden człowiek uczy się szydełkować, drugi robi makietę, a trzeci produkuje wydzierankę, gdyż go porwała wena, to po prostu będzie bajzel i już. Będzie też dużo śmiechu, ciętych żartów, w których celują, jakaś przelotna awanturka i taka szczególna, wibrująca energia.
To nie tak, że wcale nie sprzątają, ale kwestia „wielkich porządków” mieści się u nich w tej samej kategorii co u mnie praca z tabelami w Excelu, to znaczy powoduje płacz i rujnuje perspektywę dnia. Wiecie, Dies Irae z głośników, piżama w paski, ziółka do picia i suche ziemniaki na obiad. Może jeszcze wypełnianie zeznań podatkowych budzi we mnie podobne emocje, co w Doradcach konieczność posprzątania pod łóżkiem. Nagle z bystrych, odpornych i dowcipnych dzieci robią się rozszlochane kłębki nerwów, usiłujące negocjować warunki wyroku.