Dwoje drzwi i dziewięcioro dzieci Anny Ciddor oraz seria o Vanderbeekersach autorstwa Kariny Yan Glaser to na pierwszy rzut oka książki o całkowicie innych światach. Historie w nich przedstawione dzieli dokładnie sto lat. Anna Ciddor opowiada o wydarzeniach mających miejsce w latach 20. XX wieku, zaś Karina Yan Glaser – o całkowicie współczesnych. W domu opisywanym w pierwszej książce nie ma zatem elektryczności czy łazienki (choć Rabinowiczowie, i tak obdarzeni „odrobiną luksusu”, są szczęśliwymi posiadaczami kranu z bieżącą wodą, a nawet oddzielnego pomieszczenia z prowizoryczną – z wiadrem zamiast muszli klozetowej – toaletą). U Vanderbeekersów wszystko jest znajome: dom pełen udogodnień, których nawet nie zauważamy: od elektryczności i Internetu, po książki i zajęcia podyktowane zainteresowaniami, a nie jedynie koniecznością. Równoległa lektura tych książek uświadamia zatem dobitnie, jak bardzo zmienił się świat podczas stu ostatnich lat.
W obu książkach to rodzina jest głównym bohaterem. Obie są duże: u Rabinowiczów dzieci jest dziewięcioro, u Vanderbeekersów – pięcioro. Jednak to nie wielkość rodziny jest kluczowa, a relacje, jakie w niej panują.
Historie Ciddor i Glaser dzieli jednak nie tylko dystans czasowy, lecz także przestrzenny. Trudno o bardziej odległe miejsca akcji niż ukazane na łamach tych powieści! Z jednej strony, ulica Lubartowska i jej okolice w przedwojennym Lublinie. Z drugiej, jedna z ulic rozległego Harlemu – znanej dzielnicy Nowego Jorku. Pół globu pomiędzy nimi, nieporównywalny charakter i wielkość miast. A jednak… światy, które odkrywamy na kartach książek, przy bliższym poznaniu okazują się zaskakująco podobne. I to właśnie począwszy od miejsca akcji! Część Harlemu, w której mieszkają Vanderbeekersowie nie jest zabudowana wielkimi wieżowcami, które stają nam przed oczyma, gdy myślimy o Nowym Jorku. Ich kamienica ma trzy pietra, dokładnie tyle, co kamienica Rabinowiczów. Co więcej, obie pochodzą zapewne z XIX wieku. By załatwić większość potrzebnych spraw nie trzeba opuszczać znajomej okolicy, toteż mieszkające w obu miejscach społeczności dobrze się znają. W ten sposób oba światy, choć z pozoru tak odległe, odsłaniają nieoczekiwane podobieństwo. Okazuje się, że i w Lublinie, i w Nowym Jorku toczyć się może życie rodzinne budzące tęsknotę – w miejscach przyjaznych, oswojonych, funkcjonujących poniekąd jak mała wioska.