Uczymy się całe życie - to próbujemy pokazać i przekazać naszym dzieciom. Czas edukacji szkolnej to jednak nie zawsze tematy, które zgłębia się dla przyjemności i z pasji. Jest wiele zagadnień wymagających wysiłku, pracy, a także systematyczności i samodyscypliny. W edukacji domowej sprawa jest tym ważniejsza, że nie ma nauczyciela, który narzuci rytm, zmotywuje lub czasem przymusi. Zdarza się, że to właśnie rodzic przejmuje pełną kontrolę nad procesem edukacyjnym. Jednak warto zadać sobie pytanie: czy to nie dzieci powinny z czasem brać na siebie odpowiedzialność za swoje wykształcenie?
Decyzyjność od najmłodszych lat
Początkowo małe dziecko funkcjonuje niczym przedłużenie swojej matki. W wieku około półtora roku zaczyna doświadczać własnej sprawczości, manifestuje niezależność w sposób nie zawsze łatwy do zaakceptowania przez opiekunów. Niektórzy nazywają ten czas buntem dwulatka. Obecnie wiemy, że jest to fizjologicznie naturalny proces – maluch uczy się wówczas konsekwencji swoich działań, chce decydować o sobie. I choć w dorosłych rodzi się pokusa podporządkowania sobie dziecka, to jednak warto uszanować ten pierwszy sygnał dorastania. Mądre towarzyszenie dziecku już od najmłodszych lat może wspierać budowanie odpowiedzialności za swoje działania, oczywiście w stopniu dostosowanym do wieku dziecka.
Odpowiedzialność za edukację
Odpowiedzialność w edukacji to szeroki temat. Analizując założenia systemu szkolnego, możemy stwierdzić, że rozkłada się ona pomiędzy nauczyciela i ucznia. To dorosły przekazujący wiedzę dzieciom ma w dużej mierze wpływ na zaciekawienie i przystępne przedstawienie tematu. Dopasowanie metod nauczania do potrzeb grupy dzieci, a także indywidualnych predyspozycji ucznia – to ogromnie ważna umiejętność i pedagogiczna sztuka. Jednak gdy dzieci rozpoczynają swoją przygodę ze szkołą, wielu rodziców przeżywa ten fakt nawet bardziej niż główni zainteresowani. Czasem objawia się to codziennym pytaniem „jak było w szkole?” (chyba najbardziej znienawidzone pytanie wśród dzieci), sprawdzaniem zawartości plecaka (np. w poszukiwaniu niedojedzonego drugiego śniadania), wspólnym odrabianiem zadań domowych czy przygotowywaniem zadanych projektów. Warto sobie jednak postawić pytanie, kto de facto chodzi do szkoły i czyja to jest edukacja: dziecka czy rodzica?
Niezależnie, czy jest się rodzicem dziecka szkolnego, czy w dowolnym alternatywnym systemie edukacji, w tym edukacji domowej, warto zadać sobie pytania: kto tu tak naprawdę jest uczniem? Czyja to jest edukacja?
Odpowiedzialność związana z edukacją domową dla wielu osób wydaje się nie do udźwignięcia. Rodzice obawiają się ogromu materiału, który dzieci powinny opanować pod ich opieką i przewodnictwem. Bo jak pomóc dziecku we wszystkich przedmiotach, nie będąc w nich ekspertem? Ciężar odpowiedzialności za pomyślny efekt edukacji bywa przygniatający. Zwłaszcza że nie można zrzucić winy na niejasne tłumaczenie na lekcji, nieobecność spowodowaną chorobą czy dzwonek, który zagłuszył ostatnie tłumaczenia nauczyciela. W edukacji domowej odpowiedzialność za jej efekt całkowicie pozostaje w domu. Ale czy to znaczy, że tylko na barkach rodzica?
Kto jest sterem, kto żeglarzem, a kto okrętem?
Przerzucanie odpowiedzialności za edukację na dzieci – jako głównych zainteresowanych i podmiot całego procederu – może wydawać się czymś niewłaściwym. Z jednej strony pojawia się pytanie, czy aby młody człowiek jest w stanie unieść ten ciężar, jednocześnie zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Z drugiej – czy w ogóle będzie chciał ten ciężar podnieść? Wielu rodziców dzieci szkolnych żyje w przekonaniu, że jeśli wycofają się z aktywnego uczestnictwa w edukacji swoich pociech, cały proces zdobywania wiedzy legnie w gruzach. Biorą na siebie odpowiedzialność za każdy lub prawie każdy jego element. Oddanie choć części tej odpowiedzialności dziecku wydaje się niemożliwe, bo przecież „jak go nie zmuszę, to nic nie będzie robić!”. Pomysł edukacji domowej często kwitowany jest podobnie: że przecież bez presji ze strony nauczycieli, bez kar wynikających ze statutu szkoły, bez codziennej szkolnej rutyny i wymagań – nic się nie uda. Ale czy na pewno?
Niezależnie, czy jest się rodzicem dziecka szkolnego, czy w dowolnym alternatywnym systemie edukacji, w tym edukacji domowej, warto zadać sobie pytania: kto tu tak naprawdę jest uczniem? Czyja to jest edukacja? Nie da się ukryć, że większość rodziców zakończyła już swoją formalną ścieżkę edukacji systemowej (bo nie mam tu na myśli tego, że uczymy się przez całe życie, nabywając nowe kompetencje w różnorodny, również niesformalizowany sposób). A zatem to nasze dziecko jest tu podmiotem, głównym zainteresowanym, uczniem w procesie rozwoju i poszukiwania swojej życiowej ścieżki. To dziecko, poznając różne obszary i tematy, szuka tego, co tak naprawdę je interesuje, w czym jest dobre, co chciałoby zgłębiać.
W szkole kluczowa bywa relacja uczeń – nauczyciel, do której rodzic może dołączyć, ale warto, by jej nie zdominował. W edukacji domowej wygląda to nieco inaczej, tu trudniej o mądre przewodnictwo autorytetu zewnętrznego na co dzień. Cytując państwa Sawickich (podcast Więcej niż Edukacja , odcinek 41), możemy stwierdzić, że edukacja domowa jest dla tych, którzy chcą się uczyć, co dość jasno wskazuje, komu przede wszystkim powinno na niej zależeć. Rodzic, choć formalnie odpowiedzialny za edukację domową swoich dzieci, odgrywa tu rolę wspierającą, w zależności od potrzeb każdego dziecka.
Każdemu według potrzeb
Nie da się ukryć, że to, ile odpowiedzialności można powierzyć dziecku, jest sprawą indywidualną. Inaczej przecież funkcjonuje debiutujący pierwszoklasista, a inaczej prawie dorosły licealista. Gdy siedmio- lub sześciolatek rozpoczyna swoją formalną edukację, rodzice często przeżywają ten fakt, jakby sami wkraczali w nowy etap życia. Przejęci i zaangażowani starają się jak najlepiej przygotować latorośl do szkolnej przygody. Jednak czasem warto spojrzeć na sytuację z boku, zastanowić się, czy pomoc, którą oferujemy, jest właśnie tą, której potrzebuje nasze dziecko. Czy nasze działania rozwijają i wzmacniają? A może odbierają sprawczość i uczą, że tak naprawdę to rodzic o wszystko zadba?
W pierwszych klasach w edukacji domowej rodzice także pełnią ważną rolę. Budowanie solidnych podstaw: nauka czytania, pisania, liczenia – początkowo ciężar odpowiedzialności prawie całkowicie spoczywa na barkach dorosłego. Zawsze znajdzie się jednak obszar, w którym można i warto przekazać pałeczkę dziecku, by z czasem oddawać mu coraz więcej i więcej, aż płynnie przejmie odpowiedzialność za całość swojego kształcenia.
Licealista bądź uczeń późnej podstawówki to już zdecydowanie człowiek bardzo samodzielny. Nastolatek decydujący się na edukację domową może przejąć za nią odpowiedzialność. Nie chodzi oczywiście o pozostawienie młodej osoby samej sobie. Wsparcie w planowaniu, szczególnie gdy liczba egzaminów zaczyna być dwucyfrowa, może być pomocne, bo ilość materiału do opanowania potrafi przytłoczyć. Jednak odpowiedzialność za przygotowanie do egzaminów to już zdecydowanie zadanie głównych zainteresowanych.
Trudna sztuka odpuszczania
Ciężko czasem pozwolić dzieciom, by wzięły ster w swoje ręce. Próby samodzielnego kierowania rzeczywistością obarczone są dużym ryzykiem. Błędy, niepowodzenia, łzy – to wszystko trudne jest nie tylko dla dziecka, lecz także dla rodzica. Dorośli bardzo często, korzystając ze swojego doświadczenia, przewidują potencjalne konsekwencje zachowań młodych ludzi i chcą ich przed nimi ochronić. Ale czy słusznie? Nie ma lepszej nauki niż ta na własnych błędach. Oczywiście, warto rozmawiać, dyskutować, ale podcinanie skrzydeł czy sterowanie wyborami dzieci nie daje możliwości doświadczania naturalnych konsekwencji własnych poczynań. Czasem warto pozwolić dziecku doświadczyć przykrości. To trudne, kochamy nasze dzieci, więc chcemy oszczędzić im rozczarowań czy sytuacji obciążających psychicznie. Jednak poczucie sprawczości i wolność wyboru wydają się dużo większą wartością niż luksus ochronnej powłoki serwowanej przez troskliwych rodziców.
Kim zatem może być rodzic w takich sytuacjach?
Może być dostępną emocjonalnie bezpieczną przystanią. Osobą, która wysłucha, zrozumie i przyjmie trudne emocje związane z porażką czy trudnością, z jaką przyjdzie się zmagać dziecku. Warto zapytać w takiej sytuacji, czego potrzebuje nasze dziecko. Czy chce wysłuchać rady? A może potrzebuje tylko naszej obecności, bliskości, dzięki której znów „naładuje baterie”, by stawić czoła wyzwaniom i konsekwencjom swoich wyborów i decyzji. Nie ma potrzeby, by za wszelką cenę chronić przed wszystkim i kontrolować każdy krok dziecka, zalewając je troską i miłością, będąc na każde zawołanie i niwelując konsekwencje – szczególnie tych niekoniecznie właściwych zachowań. Pomocne mogą być w tym kontekście słowa Jespera Juula: „Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje. Rozpieszczone dzieci to te, które nie potrafią zaakceptować słowa NIE [..], które dostają za dużo tego, co niepotrzebne”.
W trosce o komfort swoich dzieci czasem trudno odpuścić, zrezygnować z decydowania o każdym aspekcie życia dziecka. Jednak z wiekiem dzieci potrafią wziąć na siebie coraz większą odpowiedzialność. Zarówno w obszarze edukacyjnym, jak i każdym innym aspekcie swojego życia. Przecież celem rodzicielstwa nie jest stworzenie nowego człowieka na wzór i podobieństwo siebie, ale wypuszczenie w świat dorosłego, dojrzałego, świadomego człowieka. Takiego, który wie, czego chce, dąży do swoich celów, ma swoje zdanie i umie go bronić. Trudno to osiągnąć, gdy już od najmłodszych lat należy dopasowywać się do oczekiwań i odgórnych dyrektyw, bez możliwości doświadczania własnej sprawczości, nawet jeśli wynika to z bezbrzeżnej miłości i opiekuńczości rodziców.
Współpraca zamiast wyręczania
Oddanie dzieciom odpowiedzialności za edukację stawia przed rodzicem trudne wyzwanie – odpuszczanie. Wymaga to zgody, że dzieci mogą zadecydować, w jakim kierunku chcą się rozwijać i poszerzać swoją wiedzę, zainteresowania.
Już od najmłodszych lat dzieci chcą być samodzielne. Wszyscy znamy te słynne historie z cyklu „ja sam”, kiedy przedszkolak postanawia przez pół godziny samodzielnie się ubierać, zawiązywać buty czy zapinać kurtkę. Niejednemu rodzicowi brakuje cierpliwości (a bywa, że po prostu czasu), by stawić czoła tej rodzącej się niezależności. Z biegiem lat wcale nie jest łatwiej. Rozmawiając z rodzicami dorastających dzieci, wielokrotnie możemy spotkać się z rozżaleniem: „przecież tyle razy już o tym rozmawialiśmy” albo „tyle razy go prosiliśmy”. Dzieci są pełne entuzjazmu, pełne pomysłów i dobrych chęci, ale my, dorośli, bardziej dostrzegamy słomiany zapał i brak spuentowania tematu.
Dlatego warto nawiązać współpracę „międzypokoleniową”, szczególnie gdy w grę wchodzi odpowiedzialność za edukację (zwłaszcza w przypadku edukacji pozaszkolnej). Ale obszar tej współpracy nie musi być dyrektywnie określany przez rodziców. Dobrze jest usłyszeć, jaka pomoc jest tą, na którą liczą nasze dzieci. I wziąć również pod uwagę fakt, że potrzeby dzieci mogą zmieniać się w zależności od okoliczności. To takie stałe ćwiczenie uważności. Tu warto korzystać ze swoich dorosłych doświadczeń, ale mieć w sobie elastyczność, by umieć dopasować się do dorastającej wrażliwości naszych dzieci.
W edukacji domowej nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Czasem obszary uwielbiane przez rodziców nie stają się wcale najważniejsze dla dzieci. Coś, co kiedyś mamie lub tacie przychodziło z łatwością, synowi bądź córce może sprawiać trudność. Dzieci testują różne rozwiązania, sprawdzają, co je interesuje, szukają własnych skutecznych metod uczenia, odkrywają swoje mocne strony. Dorosłym czasem ciężko jest nie patrzeć na ich rozwój przez pryzmat własnych doświadczeń i własnych uzdolnień. Oddanie dzieciom odpowiedzialności za edukację stawia przed rodzicem trudne wyzwanie – odpuszczanie. Wymaga to zgody, że dzieci mogą zadecydować, w jakim kierunku chcą się rozwijać i poszerzać swoją wiedzę, zainteresowania.
Bezpieczne domowe środowisko – bez obciążania oceną zewnętrzną – świetnie motywuje do poszukiwań swojej własnej ścieżki. Brak konieczności wpisywania się w narzucone ramy daje szansę realnego podążania za swoimi pasjami. Mądre wsparcie rodzica, który pozwala dziecku wybrać to, w czym chce się realizować, wzmacnia je w chwilach słabości, wspiera w momentach zwątpienia – to prawdziwa międzypokoleniowa współpraca. Zgoda na branie odpowiedzialności za swoje działania to także inwestycja w przyszłość – szacunek dla naturalnej potrzeby sprawczości, budowanie poczucia własnej wartości, zaufanie, że każdy sam może określać kierunek swojego rozwoju. Mądre towarzyszenie potrafi zdziałać więcej niż nieustanna kontrola. Choć nie oznacza to drogi bez zakrętów czy niepowodzeń! Wspólne przeżywanie trudności wzmacnia, a celebrowanie sukcesów dodaje skrzydeł i daje siłę do dalszych starań.