Aby układać plany dnia czy nawet tygodnia w edukacji domowej, skłaniała mnie bynajmniej nie samodyscyplina (której nie mam, a o którą osoby wokół – nie wiedzieć czemu – stale mnie podejrzewają). Kierowała mną raczej niemała obawa, że rzucam się na głęboką wodę i bez planu nie podołam. Próbowałam więc skonstruować sobie deskę do pływania, która pomoże mi przetrwać na powierzchni. Deska miała kształt tabelek z planem działania, z godzinami startowania to z tą, to z inną lekcją, kolejno rozpisane było, co robię z danym dzieckiem i co robią pozostałe, gdy zajmuję się tym jednym.
W pewnym momencie wyluzowałam i zachowując pokerową twarz – co by dzieci nie myślały, że straciłam panowanie nad sytuacją – zaczęłam zarządzać czasem lekcji na bieżąco, spontanicznie.