Od wielu lat dotyka mnie gorący temat reformy szkolnictwa. Najpierw moje dziecko rozpoczęło naukę w wieku sześciu lat, potem przeszło przez klasę siódmą, a obecnie będzie testerem egzaminu ósmoklasisty. Obserwuję protesty rodziców i nauczycieli w szkołach systemowych, trochę błogosławiąc własne możliwości edukowania domowego. Najczęściej jednak współczuję tym, którzy z racji wykonywanej pracy nie mogą sobie pozwolić na luksus pomagania dziecku w nauce. Dyskusja nad kondycją zawodu nauczyciela dotyka i mnie, ponieważ od wielu lat sama nauczam gry na skrzypcach. Ale dopiero przeczytany na jednym z portali internetowych artykuł o tym, że w dzisiejszych czasach tylko SZALEŃCY wybierają ten zawód, skłonił mnie do autorefleksji.
Kiedy ktoś pyta, kim jestem, zawsze odpowiadam tak samo: skrzypkiem. A przecież od piętnastu lat wykonuję zawód nauczyciela. Spoglądając wstecz na długie lata mojej edukacji (szkoła podstawowa, średnia, akademia muzyczna, studia podyplomowe, studia solistyczne oraz doktoranckie – to niemal 26 lat!), widzę, że nauczanie było długo poza kręgiem moich zainteresowań. Jeszcze kończąc studia na krakowskiej uczelni, nie wyobrażałam sobie siebie w roli nauczyciela. Daleko bardziej pociągało mnie wykonawstwo – życie na scenie i „w drodze do” sceny. Poza tym gdzieś wewnątrz czułam, że jedyne, co mogłabym przekazać, to miłość do skrzypiec i muzyki… a to zdecydowanie za mało praktyczna wiedza dla przyszłych instrumentalistów. Poszukiwania tejże wiedzy zaprowadziły mnie do Niemiec – historycznego królestwa muzyki europejskiej. Tam dane mi było spotkać mojego Mistrza.
Mistrz i uczeń
Był dla mnie absolutnym autorytetem. Bezkonkurencyjny na scenie, niedościgniony w zakresie wiedzy i pod względem umiejętności instrumentalnych, a przede wszystkim – wybitnie mądry pedagog i po prostu… człowiek. Stał zawsze z boku, nigdy nie wytyczał innym celów, ale zawsze towarzyszył w drodze do ich realizacji. Nie chciał więcej niż jego studenci, ale zawsze motywował do maksymalnego wykorzystania potencjału. Godzinami opowiadał, a my, jego naśladowcy, zgromadzeni tłumnie w małej salce, obsiadaliśmy wszelką przestrzeń, słuchając historii skrzypków, utworów, kompozytorów i jego własnych anegdot, chłonąc Wielki Świat Sztuki Muzycznej. Mimo to nie pozwalał nazywać siebie Mistrzem. Widział w każdym skrzypku kolegę „po fachu”, z którym dzielił się swoim doświadczeniem, ale którego też często pytał o zdanie. Trzy lata mojego terminowania u wybitnego skrzypka i altowiolisty sprawiły, że wszystkie latami zdobywane elementy muzycznej edukacji złożyły się w logiczną całość, dając podwaliny pod dojrzałą działalność artystyczną.