Na świecie istnieje między 6 a 7 tysięcy języków. Badań na ich temat jest jeszcze więcej. Pod każdym możliwym względem badają je lingwiści, badają neurologowie, badają logopedzi i wielu innych naukowców. Rozwiązują zagwozdki i problemy, szukają najlepszych metod ich przyswajania, obserwują zależności zachodzące między językiem a kulturą; językiem a mózgiem człowieka; językiem a historią i między stu szesnastoma innymi aspektami. Mimo iż sama skończyłam filologię angielską i mogłabym się trochę na ten temat pomądrzyć, dla mnie język to przede wszystkim relacja. To jeden człowiek przybliżający się do drugiego.
DLACZEGO?
Razem z moim mężem – Łukaszem – jeszcze zanim urodziła się nasza pierwsza córka, postanowiliśmy mówić do swoich dzieci po angielsku. Nie był to żaden kulturowy przymus, bo naszym pierwszym językiem jest w obu przypadkach polski, poza tym mieszkamy w Polsce i nie zamierzamy tego zmieniać. Nie myśleliśmy o tym również jako o jakimś wielkim projekcie „dwujęzyczność w życiu naszych dzieci” lub sekretnym planie wybicia się na wyżyny językowo-intelektualne. Oboje jednak – ze względu na nasze doświadczenia – czuliśmy, że możliwość komunikowania się z naszymi dziećmi w języku angielskim od najmłodszych lat jest dla nas czymś tak naturalnym i potrzebnym, że to byłoby wręcz dziwne, gdybyśmy tego nie wprowadzili w życie. Czym zatem były te „doświadczenia”, które sprawiły, że to ekscentryczne postanowienie stało się dla nas zupełnie oczywistym pomysłem?

Wychowałam się w rodzinie, w której angielski był częścią naszego życia. Mój tata, nauczyciel języka angielskiego, był również pastorem. Z tego powodu już jako mała dziewczynka miałam kontakt z misjonarzami, z którymi zawsze porozumiewaliśmy się właśnie po angielsku. Pamiętam nasze mieszkanie nad kaplicą kościoła i duże podwórko, a na nim wielki obozowy namiot, pod którym organizowaliśmy zajęcia językowe dla ludzi z miasta. Pamiętam mojego tatę w roli tłumacza na różnych konferencjach i pamiętam również to uczucie ekscytacji, kiedy „wujkowie i ciocie” z USA podchodzili do mnie, zagadywali w obcym języku, a ja rozumiałam, co do mnie mówią. Takie uczucie towarzyszyło mi przez całą dalszą drogę nauki języka. To osobliwe przekonanie, że angielski jest prosty i ja go w zasadzie umiem, zostało ze mną na zawsze – mimo że wcale nie było to na tamten czas prawdą i spędziłam jeszcze wiele godzin w szkole językowej, szlifując i pogłębiając moje umiejętności. Dopiero teraz, po latach nauki, po latach bycia tłumaczem na obozach i międzynarodowych konferencjach, po dziesiątkach obejrzanych filmów i przeczytanych książkach oraz po pięciu latach studiów wiem, jak znikoma jest moja wiedza. Jednego jednak jestem pewna: znajomość drugiego języka wniosła do mojego życia mnóstwo radości i możliwości.