Każde dziecko czegoś nas uczy. Każde jest inne i coś innego ze sobą przynosi. Możemy spojrzeć na macierzyństwo jako na dar z siebie. Możemy też spojrzeć jak na dar, który my otrzymujemy. Dzieci, pojawiając się w naszym życiu, odzierają nas z wyobrażeń o sobie samych, są najbardziej prawdziwym odbiciem wszystkich naszych słabości. Dzięki nim jesteśmy w stanie osiągać sprawniej kolejne kamienie milowe w samorozwoju. Wreszcie – dzieci pomagają nam nieść nasze trudy.
Zadziwiające, jak dzieci biorą na siebie nasze traumy, darząc nas bezgraniczną miłością. Znany jest przypadek kobiety, która w stanie błogosławionym po wybuchu w World Trade Center nie odczuwała żadnego stresu. Zadziwiony psycholog zaczął badać jej stan i faktycznie nie stwierdził u niej podwyższonego poziomu kortyzolu. Jednak sprawa nie dawała mu spokoju, analizował i szukał dalej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Jako dociekliwy naukowiec, znalazł tę odpowiedź. Dziecko w jej łonie wzięło cały stres na siebie, poziom kortyzolu u niego był znacznie przekroczony. Jak spięte mogło być to dziecko po porodzie? I czy ktokolwiek pomyślał, że to z miłości do mamy?
Piąte dziecko od samego początku uczyło mnie czekać. Czekałam już dwa tygodnie, od momentu kiedy spodziewałam się je urodzić. Był środek letniej nocy, zaczęły odchodzić mi wody. Zasnęłam, żeby zbierać siły. Rano obudził mnie delikatny skurcz, akcja wcale się nie rozkręcała. Tego dnia był upał. Czekałam. To czekanie dłużyło się niesamowicie, było bardzo trudne. Nadszedł wieczór, przyniósł burzę i lekkie ochłodzenie. Po długim upalnym dniu przyjemnie było zacząć rodzić w chłodny wieczór. O północy zadzwoniliśmy po położną, poród był już zaawansowany. Fale skurczy przechodziły rytmicznie przez moje ciało. Otulona światłem świec i ciepłą wodą poddałam się im, wiedząc, że każdy przybliża mnie do tego cudownego spotkania. Mijała godzina za godziną, skurcz za skurczem. Wydawało się, że spotkanie jest coraz bliżej. Nagle zaczęło świtać, a skurcze… osłabły. Narzuciłam sukienkę i w promieniach wschodzącego słońca wraz z położną poszłam na spacer. Przytulałam się do moich koni, do drzew w lesie, na stopach czułam poranną rosę i czekałam. Czekałam kolejne godziny, które wydawały się wiecznością. Czas mijał, słońce obniżało się coraz bardziej, zbliżał się wieczór. Zobaczyłam wahanie w oczach położnej, choć nic nie powiedziała. Przez moją głowę przeszło pytanie, czy znowu zostanę cesarzową? Poczułam się zawiedziona, zapragnęłam zostać sama, choć na chwilę. Weszłam do wody, do mojej ukochanej wanny. Zostaliśmy sami, ja i dziecko. Ileż można czekać? Zamknęłam oczy, świat przestał dla mnie istnieć, schowałam się i wsłuchałam w swoje ciało – i nagle poczułam ogromną siłę. Siłę, której nie mogłam się oprzeć. Wreszcie pozwoliłam jej zadziałać. Przestałam nad wszystkim czuwać, kontrolować i myśleć, po prostu byłam i pozwoliłam, żeby stało się . I wtedy pachnące, ciepłe, małe ciałko znalazło się w moich objęciach.
Czekanie – to jeden z moich większych problemów. Wiele rzeczy chciałabym kontrolować, przewidzieć, chciałabym, żeby wydarzyły się w zaplanowanym przeze mnie czasie i w obmyślony sposób. W większości sytuacji jesteśmy w stanie nawet bardzo mądrze to uzasadnić. Chciałbym wiedzieć, co będzie jutro, za tydzień, kiedy skończy się trudny dla mnie czas. Tymczasem to czekanie poszerza duszę i zwiększa naszą zdolność do przyjęcia nieopisanego dobra.
A czy ty myślałaś, czego przyszły nauczyć cię twoje dzieci albo co na siebie wzięły?