Porozmawiajmy o kieszonkowym. Sprawa tak oczywista, że aż skomplikowana. W dodatku ile rodzin, tyle różnych podejść do tematu. Rozłożę dziś dla was kieszonkowe na czynniki pierwsze – by rodzic mógł poznać i wybrać zasady, jakimi najlepiej kierować się podczas świadomej i celowej edukacji finansowej dzieci.
Co w kieszonkowym bywa kontrowersją?
Z jednej strony pojawia się pytanie, czy w ogóle należy kieszonkowe wręczać. Słyszałam wiele głosów rodziców, którzy twierdzą, że jest to ekonomicznie nienaturalne zachowanie. Bo przecież my, dorośli, musimy zapracować na każde 100 zł, nikt nam nie wręcza pieniędzy za darmo. Chyba że w ramach programu 500+, ale nawet na niego trzeba sobie jakoś zasłużyć. Dlaczego w takim razie uczyć dziecko, że jemu się należy „czy się stoi, czy się leży”?
Z drugiej jednak strony idea kieszonkowego powstała po to, by dziecko miało jakikolwiek budżet do dyspozycji i mogło uczyć się samodzielnego gospodarowania pieniędzmi, jeszcze zanim będzie zmuszone na siebie zarabiać. Bo jak inaczej zdobyć takie doświadczenie? Wszak finanse nie są dziedziną, której można nauczyć się tylko teoretycznie. Zresztą sądzę, że nasi czytelnicy z założenia opowiadają się za edukacją w praktyce.
To jak w końcu? Dawać czy nie dawać? A może istnieje jakiś złoty środek?
Tak, istnieje. A wszystko zależy od prawidłowej definicji, czym jest kieszonkowe i jakie z tego wynikają konsekwencje dla dziecka i rodzica.
Ustalmy zatem nową definicję kieszonkowego
Nie jestem zwolennikiem bezrefleksyjnego wręczania dziecku pieniędzy „na jego własne wydatki”. Bo co to oznacza w praktyce? Niestety, często okazuje się, że „własne wydatki” to słodycze, zabawki i szeroko rozumiana rozrywka. Czy otrzymywanie comiesięcznej kwoty na rozrywkę uczy odpowiedzialności i mądrego gospodarowania pieniędzmi? Nie. Nie ma nic złego w samym wydawaniu pieniędzy na kino czy rodzynki, ale gdzie tu miejsce na naukę odpowiedzialności czy konsekwencji płynących z konkretnych decyzji finansowych?
A przy okazji, jak przy tak nieokreślonej definicji ustalić kwotę, która zadowoli dziecko na dłuższą metę? I co zrobić, gdy dzieci mamy więcej i w różnym wieku. Jak wyjaśnić, że jedno dostaje więcej, drugie mniej? I kiedy różnica wieku zaciera się na tyle, by kwota się wyrównała? I skąd wiadomo, kiedy, jak często i jak wysokie dawać podwyżki?
Jak widać, brak fundamentów generuje więcej pytań niż odpowiedzi. Dlatego projektując w 2013 roku program edukacyjny dla rodziców Strategie wychowania przedsiębiorczego dziecka , wymyśliłam własną definicję kieszonkowego.
Kieszonkowe to kwota reprezentująca tę część wydatków na dziecko, którą rodzic zdecydował się scedować na podopiecznego.
Innymi słowy: każdy z nas wydaje pieniądze na własne dzieci. Są to wydatki w różnych kategoriach: trochę na ich rozrywkę, zabawki; trochę na ubrania; trochę na edukację; trochę na transport etc. W każdym domu rodzinnym te kategorie i kwoty są inne, dodatkowo różnią się na przestrzeni lat – wraz z tym jak dziecko rośnie i zmieniają się jego potrzeby.
PROCES USTALANIA I WRĘCZANIA KIESZONKOWEGO WG NOWEJ DEFINICJI:
1. Na początku ustalcie, ile pieniędzy miesięcznie wydajecie na dziecko. Warto się do tego zadania przyłożyć i zrobić statystyki z przynajmniej trzech miesięcy, choć zalecam pół roku czy nawet rok. Wiadomo, że miesiąc miesiącowi nierówny i potrzeby zmieniają się, na przykład wraz z wakacjami czy nowym rokiem szkolnym.
2. Podzielcie wydatki na kategorie. Sami zdecydujcie o ich stopniu szczegółowości. Przy czteroletnim dziecku będą to pewnie zabawki, przekąski, chemia, ubrania itp. Przy starszakach pojawia się więcej kategorii, na przykład związane z życiem społecznym, takie jak urodzinowe prezenty dla przyjaciół.
3. Ustalcie, jaką kategorię chcecie przekazać dziecku w pierwszej kolejności. Zaleca się, żeby była to jedna z najprostszych w zarządzaniu.
4. Bądźcie świadomi natury wydatków na dziecko. Zwykle zakładam, że wydatki typu prąd i ziemniaki nie są wydatkami „na dziecko”, tylko „na rodzinę”. Jeśli kupujecie składniki na ciasto, które jeść będą wszyscy, nie jest to rodzaj przekąski, który powędruje do kategorii „wydatki na przekąski dziecka”. Ale jeśli kupujecie konkretne soki, które syn zabiera ze sobą za zajęcia i mają one konkretne przeznaczenie (tylko dla syna) – droga wolna. Nie jest to ani proste, ani oczywiste, więc kierujcie się zdrowym rozsądkiem i nie bójcie się modyfikować tabelki na przestrzeni czasu i w oparciu o zdobyte doświadczenie.
CÓŻ TAKIEGO DAJE NAM TA DEFINICJA I JAKIE PROBLEMY ROZWIĄZUJE?
Kiedy jest odpowiedni wiek na rozpoczęcie wręczania kieszonkowego?
Każdy wiek jest dobry. Można zacząć, gdy dziecko ma trzy lata, ale równie dobrze można wystartować, gdy ma osiem. Z mojego punktu widzenia im wcześniej, tym lepiej, bo korzystniej jest uczyć się stopniowo i mieć więcej czasu na zdobywanie doświadczeń. Jednak za każdy razem okoliczności i zasady związane z kieszonkowym są dostosowane do wieku dziecka, zależą one bowiem zawsze od kategorii, kwoty i ciężaru przekazanej dziecku odpowiedzialności.
Czy stać nas na kieszonkowe?
Stać. Każdego rodzica stać, jeśli zastosujemy powyższą definicję. Nie jest to już bowiem dodatkowa kwota, którą dziecko może wydać dowolnie, podczas gdy rodzic cały czas zaspokaja podstawowe potrzeby swoich latorośli. Nie jest to dodatkowa pozycja w domowym budżecie, która tylko by rosła wraz z liczbą i wiekiem dzieci. Kieszonkowe to tylko zmiana podmiotu zarządzającego pieniędzmi, które i tak już były zabudżetowane. Powiedz coś takiego swojemu jedenastolatkowi – zobaczysz, jak ważny się poczuje!
Ile dać?
Dokładnie tyle, ile wskazuje tabelka. Jeśli postanowiliście przekazać dziecku zarządzanie za rozrywkę – wręczacie średnią miesięczną kwotę, jaką sami wydalibyście na rozrywkę malucha.
Ile to dużo, ile to mało i dlaczego syn sąsiada dostaje więcej?
Czyż nie jest to od razu łatwiejsze do wyjaśnienia? Za każdym razem można być szczerym i otwartym. Edukacja finansowa naprawdę może odbywać się w atmosferze szacunku, wiedzy i pełnego poinformowania, zamiast pod osłoną tabu. Syn sąsiada dostaje wiecej, bo prawdopodobnie rodzice w swoim domowym budżecie przewidzieli większe wydatki na daną kategorię. A może kolega zza płotu jest odpowiedzialny za większy obszar swojego „życia finansowego” i za odpowiednio większą kwotę ma więcej konkretnych rzeczy do kupienia?
Kiedy i jaka podwyżka?
Jeśli dziecko jest gotowe na większą porcję odpowiedzialności i domaga się podwyżki – przekazujecie mu nową kategorię. Na przykład: od dziś samo odpowiada za zakup przyborów edukacyjnych. Albo coś w rodzaju awansu. Maluch musi udowodnić, że doskonale zarządza już przypisaną kategorią, wywiązuje się ze związanych z nią obowiązków i jest gotów na nową porcję. Jest to też komunikat: wraz z większą wolnością pojawia się większa odpowiedzialność. Mając do dyspozycji większą kwotę, dziecko może nią bardziej manipulować, ale też ma więcej wydatków, o których musi pamiętać.
Ile dać rodzeństwu?
Na tym etapie pewnie potraficie już odpowiedzieć samodzielnie: tyle, ile wynika z tabelki. Na dzieci w różnym wieku i z różnymi potrzebami wydajecie różne kwoty. I dokładnie takimi kwotami dzieci będą dysponować. Kieszonkowe nie zależy od wzrostu, daty urodzenia czy płci.
Skąd dziecko ma wiedzieć, na co wydawać pieniądze i na czym polega nauka gospodarowania?
Dziecko jest na wstępie uświadomione, że nie są to pieniądze na jego widzimisię. Jest to budżet na konkretny cel. Jeśli dostaje 20 zł na przekąski, może je wydać na cokolwiek, ale i tak przekąski musi załatwić sobie na własną rękę.
CZY TO ZNACZY, ŻE NIE MA TU MIEJSCA NA WOLNOŚĆ I PRAWDZIWĄ NAUKĘ ZARZĄDZANIA?
Skądże! To jest właśnie nauka prawdziwego życia. Każdy z nas dysponuje określonym budżetem. Każdego dnia decydujemy, czy wydamy pieniądze na wydatki ważne, ważniejsze czy książki (taka moja osobista skala stopniowania). Jeśli permanentnie brakuje Ci funduszy na realizację Twoich potrzeb, musisz wykazać się kreatywnością. Zaoszczędzić tam, gdzie się da, świadomie rezygnować z jakichś dóbr albo znaleźć dla nich substytuty. A jeśli wszystko inne zawiedzie… szukasz dodatkowego źródła dochodu.
W takiej samej sytuacji stawiamy nasze dzieci. Dodatkowo, przenosząc na nie odpowiedzialność, dajemy im jednocześnie możliwość podejmowania świadomych decyzji dotyczących własnych zakupów.
Decyzyjność może dotyczyć najróżniejszych kwestii:
Czy na pewno chcę kupować wodę/sok w sklepiku szkolnym? A może wypiję filtrowaną wodę z domu? Ile da mi to oszczędności na zupełnie inne cele?
Czy opłaca się kupować butelkę osobno, czy może kupić osiem za jednym razem, ale w niższej cenie?
Zrobić kanapki w domu czy kupić je na mieście?
Kupić nowe książki? Może lepiej poszukać używanych?
Zamówić zabawkę w sklepie internetowym A czy B? Który ma darmową dostawę? A może da się odebrać osobiście?
Jak inaczej dziecko może wpaść na którekolwiek z powyższych pomysłów, jeśli nie w przypadku gdy bezpośrednio go sprawa dotyczy i wpływa na jego styl życia?
ŻELAZNE ZASADY
By cały proces przebiegał pomyślnie, obie strony, rodzic i dziecko, muszą przestrzegać określonych zasad. A dziecko tych zasad będzie przestrzegać tylko w sytuacji, gdy:
Zasady przedstawiono PRZED wprowadzeniem w proces, są jasne i zostały klarownie wyjaśnione. Najlepiej jeśli przedstawimy je tak, by dziecko uczestniczyło w tworzeniu pewnych zasad czy ich wariantów. A jeszcze lepiej jest te zasady i ustalenia spisać na dokumencie/umowie. W końcu pieniądze to poważna sprawa. Z bankiem, pracodawcą, dostawcą usług... – wszędzie mamy umowy, które w gruncie rzeczy są po to, by ułatwić nam życie.
Rodzic konsekwentnie się tych zasad trzyma i przypomina o nich dziecku. Mogę zapewnić, że dziecko spróbuje Wasze zasady obejść. Być może z roztargnienia, być może celowo. Twoim zadaniem jest każdorazowo przypominać, na co się umawialiście. A jeśli dziecko wyjdzie z inicjatywą zmiany zasad i odpowiednio ją uargumentuje, to… czemu nie. Zawsze można umowę renegocjować!
O jakich zasadach mowa? Przykładowo:
Jeśli dziecko przejmuje kategorię „rozrywka poza domem” i wyda pieniądze w pierwszej połowie miesiąca, to pod koniec miesiąca nie stać go na kino. I rodzic nie wręcza kasy na bilet, bo nie to było ustalone.
Jeśli dziecko przejmuje kategorię przekąsek, to przestrzega zasad żywieniowych, których wcześniej pilnowali rodzice. Marka soku czy paluszków oczywiście nie ma znaczenia. Ale napojem na wycieczkę nie może być butelka coli, nawet jeśli dziecko może sobie na nią pozwolić finansowo.
Konsekwencje. Chyba najważniejszy punkt. Każda decyzja finansowa niesie ze sobą konsekwencje i to właśnie one są lekcją, jaką dziecko ma wynieść z całego procesu. Rozwiązując za malucha problemy finansowe, nie tylko dajecie mu fałszywy obraz świata, lecz także obdzieracie z okazji odrobienia lekcji w zakresie edukacji finansowej.
KRYZYSY
A co jeśli dziecko się głodzi podczas wyjazdów, żeby zaoszczędzić na przekąskach i kupić sobie zabawkę?
Opcji mamy kilka. Jedna dość drastyczna: odbieramy daną kategorię dziecku, argumentując, że jeszcze nie jest gotowe. Głodzenie się nie jest dobrym pomysłem. Może to być okazja do pogawędki na temat tego, jak dojrzewający organizm dzieci potrzebuje określonych wartości odżywczych, by zdrowo rosnąć.
Można też zaproponować alternatywne rozwiązania. Jak inaczej, niż odmawiając sobie posiłku, można zaoszczędzić na jedzeniu? W razie potrzeby warto podpowiedzieć różne opcje, na przykład: przygotowanie w domu przekąsek na cały tydzień, picie wody etc .
A co jeśli dziecko miało kupić bilet miesięczny na autobus i postanowiło jeździć na gapę?
Jak wyżej: opcja drastyczna, czyli cofnięcie zarządzania tą kategorią, bo dziecko nie jest gotowe. Nawiasem mówiąc, trzymałabym mocno kciuki, żeby córkę czy syna złapał kontroler biletów. Dlaczego? Bo to bezcenna lekcja życia i finansów! Raz, trzeba poradzić sobie ze stresem w przykrej i trochę upokarzającej sytuacji (na którą się własnoręcznie zapracowało). Dwa, zasady jeżdżenia bez biletu są takie same dla wszystkich. Czasem spryt i cwaniactwo się opłaca, a czasem zwyczajnie nie.
Czy jestem drastyczna? Pozwólcie, że posłużę się takim przykładem.
Twoja czternastoletnia córka postanowiła kupić bilet miesięczny dopiero w drugim tygodniu miesiąca. Bo akurat teraz potrzebowała tej gotówki na kupienie czegoś ważnego. Ale intencje ma dobre, z innego źródła zaraz dostanie kolejne pieniądze i z nich tym razem opłaci bilet miesięczny do końca miesiąca. Nie chce oszukiwać, tylko trochę ryzykuje, a przecież kontrole nie zdarzają się codziennie.
A teraz wyobraź sobie, że analogiczna sytuacja ma miejsce zaledwie cztery lata później. Twoja osiemnastoletnia córka postanowiła opłacić OC auta, które dostała od chrzestnego, dopiero w drugiej połowie miesiąca. Bo akurat teraz potrzebowała tej gotówki na opłacenie czegoś ważnego. Ale intencje ma dobre, z innego źródła zaraz dostanie kolejne pieniądze i z nich opłaci OC. Nie chce oszukiwać, tylko trochę ryzykuje a przecież jeździć w tym czasie będzie mało i wyłącznie na krótkie dystanse.
Już chyba wiadomo, do czego dążę. Mechanizm decyzji jest dokładnie ten sam. Dziewczyna nie jest ani głupia, ani złośliwa. Taka pomyłka może zdarzyć się każdemu. Różnica polega na tym, że jeśli dziecko wpadnie na taki pomysł na etapie nauki pod Waszymi skrzydłam, konsekwencją może być mandat w wysokości 200-300 zł. Można to opłacić z góry i zobowiązać dziecko do powolnej spłaty, nawet z odsetkami. Jeśli jednak pierwszą okazją do popełnienia takiego błędu będzie już samodzielne życie finansowe, konsekwencją może być nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych za naprawę samochodu lekko uszkodzonego podczas niegroźnej stłuczki pod blokiem. Kto wtedy za to zapłaci? I jaki wpływ na jakość wejścia w nowe dorosłe życie będzie miało to zdarzenie? Tu prawdopodobnie skończyłoby się kredytem (na rodziców, bo przecież dziecko nie ma zdolności) albo kilkoma pożyczkami z chwilówek i wieloletnim obciążeniem finansowym.
Wniosek?
Kryzysy i błędy są nie tylko nieodłączną częścią procesu. Są jego niezbędną częścią. I właśnie o to chodzi, żeby dziecko zgubiło pieniądze, zapożyczyło się u kolegi, rozdało koleżankom, wydało na głupoty, zniechęciło się do kieszonkowego, podjęło za duże ryzyko, przepłaciło i dało się oszukać.
Koniecznie dajcie mu potem odczuć konsekwencje. I wyjaśnijcie teorię – po praktycznej lekcji – jak na drugi raz można uniknąć takiej sytuacji, co się właściwie wydarzyło i jaka nauka z tego płynie.